daremny. Drzwi nie były zamknięte i prowadziły poprzez wykładany kamieniami korytarz do opadających stromo w dół kręconych schodów. Zszedłem po nich, ostrożnie macając przed sobą, gdyż na schodach było ciemno i tylko tu i tam słaby poblask światła padał przez otwory strzelnicze, dziurawiące gruby mur. Na dole trafiłem do ponurego, przypominającego tunel przejścia, z którego wionął na mnie odrażający trupi odór i opary świeżo rozgrzebanej ziemi. Im dalej posuwałem się przejściem, tym intensywniejsza stawała się ta woń. W końcu dotarłem do ciężkiej, starej bramy, która stała otworem, i wszedłem do zaniedbanej kaplicy, służącej najwyraźniej jako krypta grobowa. Dach zapadł się, a dwa ciągi stopni prowadziły do grobowców. Ziemię świeżo przekopano i wypełniono nią masywne, drewniane skrzynie, najwyraźniej te same, które przywieźli Słowacy. To mnie jednak nie interesowało i dalej szukałem wyjścia, jednakże bez skutku. Przeszukałem wzdłuż i wszerz każdy cal podłogi, aby nie przeoczyć żadnej możliwości. Zszedłem do grobowców, w których panował szary półmrok; było to dla mnie straszne. Zajrzałem do dwóch, nie spostrzegając jednakże niczego poza starymi szczątkami trumien i masą kurzu. Ale w trzecim grobowcu poczyniłem odkrycie.
Tutaj, w jednej z wielkich, drewnianych skrzyń, których około pięćdziesięciu stało dookoła, na stercie świeżej ziemi leżał hrabia! Był martwy albo spał, nie mogłem rozpoznać; oczy miał otwarte i nieruchome, ale bez szklistego wyrazu oczu nieboszczyka; policzki, mimo trupiej bladości, zachowały jeszcze ciepły koloryt życia, a wargi były czerwone jak zawsze. Ani śladu jakiegokolwiek ruchu, pulsu, oddechu, bicia serca. Schyliłem się nad nim i słuchałem, by pochwycić jakiś ślad żyda. Nie mógł długo tak leżeć, gdyż zapach świeżej ziemi ulotniłby się przedeż w dągu niewielu godzin. Obok skrzyni stała pokrywa z otworami po gwoździach. Miałem nadzieję, że hrabia będzie miał przy sobie klucze, ale kiedy chciałem go przeszukać, moje spojrzenie padło na jego oczy, w których, jakkolwiek nie był chyba świadom mej obecności, świecił wyraz tak dzikiej nienawiści, że uciekłem. Opuściwszy pokój hrabiego przez otwarte okno, ruszyłem z powrotem do muru zamkowego, po którym wspiąłem się w górę. Dotarłszy do mego pokoju, rzuciłem się, dysząc, na łóżko i spróbowałem zebrać myśli.
29 czerwca. [...] Ku memu najwyższemu zdumieniu spostrzegłem, że brama nie była zamknięta. Pełen nieufności przyjrzałem się jej bliżej, nie zdołałem jednak dostrzec klucza.
Kiedy brama się uchyliła, wyde wilków na zewnątrz stało się głośniejsze i dziksze; z czerwonymi paszczami, z łapami o grubych pazurach, szczerząc kły, prężyły się do skoku przez otwierające się właśnie wrota. W tej to chwili zrozumiałem jasno, że