przeciw siebie w głębokim milczeniu, zapatrzeni w szyby, a dalecy od tych jaw wyzierających z nocy.
Pociąg ledal jak piorun, z hukiem i w błyskawicach, przelatywały jakieś parki, że jak wizje majaczyły drzewa bezlistne i przepadały jakieś puste i czarne równie, migocące tablicami ogłoszeń, to jakimś domem, jawiącym się tak nagle, że nim się go spostrzegło, zapadał w nocy; z krzykiem przelatywał tunele i wypełzał jak wąż na wysokie nasypy, zadyszany, spieniony, w kłębach białej pary skąpany. I jak smok zionący strugami krwawych skier. Przystawał na jakichś stacjach poślepłych i śpiących, wyrzucał ludzi na pustych placach i zabierał ich z nierozpoznanych w ciemnościach miejsc i znowu biegł, w gromach cały i błyskach, aż począł wol-nieć, wdzierając się na olbrzymie wiadukty, rozpięte nad domami tak wysoko, że spodem w głębi nierozplątanej masy domów, zalanych ciemnością, tylko linie ulic jaśniały nieskończonymi pasami, a dokoła, jak okiem sięgnąć, buchały przemglo-ne, czerwonawe łuny miasta-potwora.
- Powiedz mi, kto jest miss Daisy? - zapytał wreszcie Zenon po długim, wahającym milczeniu, nie patrząc jednak na niego.
- Nie wiem, a raczej wiem tyle co i wszyscy, że przyjechała z Kalkuty, oto wszystkie prawie moje wiadomości o niej.
- Dziwna kobieta, nie umiem zdać sobie sprawy z wrażenia, jakie wywiera na mnie, i to mnie często przejmuje niepokojem.
- O tak, roztacza magiczną posępność i lęk, dziwna kobieta, jakiś tajemniczy awatar nieznanego!... - szepnął trwożnie.
- Sądziłem, że ją znasz bliżej, uczestniczyła przecież w seansie?...
- Ale mimo woli, przypuszczam nawet, iż o tym zupełnie nie wie.
- Była i nie wie, nic nie rozumiem.
- Mahatma, gdyśmy rozmawiali o spirytystycznych seansach Mr Smitha, zauważył, iż podejrzewa Daisy o wielkie siły mediumiczne; poradził nawet, by jej sugestionować nakaz przyjścia na seans, dlatego właśnie zgodziłem się na urządzenie go u siebie.
- No i przyszła?
- Ba, tego nie wiem do dzisiaj, czy była to ona, cielesna Daisy, czy też jej druga, astralna istota!
- Przecież ją dobrze pamiętam, a przypominam sobie, żeś ją brał za rękę, żeś dotykał jej oczów i twarzy, więc musiała być materialna!
- Pamiętam, ale i to pamiętam, coś mi opowiadał, gdyśmy jechali na obiad, o jej spotkaniu na schodach, w parę sekund po wyjściu z seansu... w chwili, w której wszyscy zebrani widzieli ją uśpioną...
- Musiałeś ją przecież budzić i widzieć wychodzącą?