180 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ
Potem wstają obie, złożywszy książki. W jednym krótkim spojrzeniu Bianka bierze i oddaje moje żarliwe pozdrowienie i jakby nie obciążona oddala się meandrycznym'2 przeplatańcem swych nóg wpadającym melodyjnie w rytm wielkich elastycznych kroków guwernantki.
Zbadałem cały obszar majoratu1 2 dookoła. Okrążyłem kilkakrotnie cały ten rozległy teren obwarowany wysokim parkanem. Białe ściany willi z jej tarasami, rozległymi werandami ukazywały mi się wciąż w nowych aspektach. Za willą rozciąga się park, przechodzący potem w bezdrzewną równinę. Stoją tam dziwne zabudowania, na wpół fabryki, na wpół budynki folwarczne. Przyłożyłem oczy do szpary w parkanie, to, co ujrzałem, musiało polegać na złudzeniu. W jej rozrzedzonej od upału aurze wiosennej przywidują się nieraz rzeczy odległe, zwierciedlone poprzez całe mile drgającego powietrza. A jednak głowa pęka mi od najsprzeczniejszych myśli. Muszę poradzić się markownika.
Czy to możliwe? Willa Bianki terenem eksterytorialnym?3 Jej dom pod ochroną traktatów międzynarodowych? Do jakich zdumiewających odkryć doprowadza mnie studium markownika!
Czy jestem sam jeden tylko w posiadaniu tej zadziwiającej prawdy? A jednak nie można zlekceważyć wszystkich poszlak i argumentów, które markownik gromadzi dookoła tego punktu.
Zbadałem dziś z bliska całą willę. Od tygodni krążyłem dookoła wielkiej kunsztownie kutej bramy z herbem. Skorzystałem z chwili, gdy dwa wielkie puste ekwipaże4 wyjechały z ogrodu willi. Skrzydła bramy stały szeroko rozwarte. Nikt ich nie zamykał. Wszedłem niedbałym krokiem, dobyłem szki-cownika z kieszeni, udając, że rysuję, oparty o filar bramy, jakiś szczegół architektoniczny. Stałem na żwirowanej ścieżce, którą tylekroć przechodziła lekka nóżka Bianki. Serce stawało mi bezgłośnie z szczęśliwego strachu na myśl, że z którychś drzwi balkonowych wyjdzie jej smukła postać w lekkiej sukience białej. Ale wszystkie okna i drzwi zaciągnięte były zielonymi storami. Najmniejszy szelest nie zdradzał życia utajonego w tym domu. Niebo chmurniało na horyzoncie, w oddali błyskało. W ciepłym rozrzedzonym powietrzu nie było najlżejszego powiewu. W ciszy tego szarego dnia tylko kredowobiałe ściany willi przemawiały bezgłośną a wymowną elokwencją bogato rozczłonkowanej architektury. Jej lekka swada rozchodziła się w pleonazmach5, w tysiącznych wariantach tego samego motywu. Wzdłuż jaskrawobiałego fryzu6 biegły w rytmicznych kadencjach7 płasko rzeźbione girlandy na lewo i prawo i zatrzymywały się na rogach niezdecydowane. Z wysokości środkowej terasy zbiegały marmurowe schody — patetyczne i ceremonialne, wśród prędko rozstępujących się balustrad i waz architektonicznych — i spłynąwszy szeroko na ziemię, zda-
meandryczny (od nazwy krętej rzeki Maiandros w Azji Mniejszej) — tu: krety.
majorat (z łac.) — dobra nie podlegające podziałowi, przypadające najstarszemu synowi.
teren eksterytorialny — teren wyłączony spod jurysdykcji danego państwa na rzecz osób czy instytucji reprezentujących inne państwo.
ekwipaż (z fr.) — lekki pojazd konny.
pleonazm (z gr.) — wyrażenie skupiające słowa lub zwroty o podobnym lub tym samym znaczeniu.
fryz (z nicm.) — tu: poziomy pas ozdobny, rzeźbiony lub malowany, zdobiący ściany budowli.
kadencja (z łac.) — tu: spadek, zwieszanie się.