194 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ
klejnotami i złotą plombą w zębach — żywy biust zesznurowany i umalowany, dołem zaś ginący niepojętym sposobem w cieniu aksamitnych zasłon.
Weszliśmy przez uchyloną kotarę do jasno oświetlonej przestrzeni. Była ona już zaludniona. Grupy w płaszczach zmoczonych deszczem, z nastawionymi kołnierzami snuły się w milczeniu z miejsca na miejsce, przystawały w skupionych półkolach. Wśród nich poznałem bez trudu tamtych, którzy już tylko pozornie należeli do tego samego świata, w istocie zaś prowadzili oddzielone, reprezentatywne i zabalsamowane życie na piedestale, życie wystawione na pokaz i odświętnie puste. Stali w straszliwym milczeniu, ubrani w uroczyste tu-żurki, anglezy i żakiety1 z dobrego sukna, uszyte dla nich na miarę, bardzo bladzi, z wypiekami ich ostatnich chorób, na które umarli, i błyszczeli oczyma. W głowach ich nie było już od dawna żadnej myśli, tylko nawyk pokazywania się ze wszech stron, nałóg reprezentowania swej pustej egzystencji, który ich podtrzymywał ostatnim wysiłkiem. Dawno powinni byli już leżeć w łóżkach, zażywszy łyżeczkę lekarstwa, zawinięci w swe chłodne prześcieradła, z zamkniętymi oczyma. Było nadużyciem trzymać ich jeszcze tak późno w noc na ich wąskich postumentach i krzesłach, na których sztywnie siedzieli, w ciasnym lakierowanym obuwiu, dalekich o mile od swej dawnej egzystencji, błyszczących oczami i całkiem zbytych pamięci.
Każdemu z nich wisiał z ust, już martwy, jak język uduszonego, ich krzyk ostatni, odkąd opuścili dom obłąkanych, gdzie przebywali czas jakiś, jak w czyśćcu, uchodząc za maniaków, zanim wstąpili w te ostateczne progi. Tak, nie byli to w samej rzeczy całkiem autentyczni Dreyfusi, Edisonowie i Lucchenio-wie2, byli do pewnego stopnia symulantami. Może byli w samej rzeczy obłąkanymi, przyłapanymi in flagranti3 w chwili, gdy wstąpiła na nich ta olśniewająca idee fixe, w momencie, kiedy ich obłęd był przez chwilę prawdą i — wypreparowany umiejętnie — stał się trzonem ich nowej egzystencji, czysty jak element, rzucony w całości na tę jedną kartę i już niezmienny. Mieli już odtąd tę jedną myśl w głowie, jak wykrzyknik, i stali na niej, na jednej nodze, jak w locie, w pół ruchu zatrzymani.
Szukałem go w tym tłumie oczyma, pełen niepokoju, idąc od grupy do grupy. Wreszcie znalazłem go, wcale nie w świetnym uniformie admirała eskadry lewantyńskiej, w jakim wypłynął był na okręcie flagowym „Le Cid” z Tulonu owego roku, gdy miał objąć tron meksykański, ani też w zielonym fraku generała kawalerii, który tak chętnie nosił w swych dniach ostatnich. Był w zwykłym surducie o długich fałdzistych połach i jasnych pan-talonach, wysoki kołnierz z plastronem4 podpierał mu brodę. Z czcią i wzruszeniem przystanęliśmy obaj z Rudolfem w grupie ludzi, która go otaczała półkolem. Wtem zdrętwiałem do głębi. O trzy kroki od nas w pierwszym rzędzie patrzących stała Bianka w białej sukience ze swą guwernantką. Stała i patrzyła. Jej twarzyczka zbladła i zmizerniała w ostatnich dniach, a jej oczy podkrążone i pełne cienia patrzyły smutne aż do śmierci.
Tak stała nieruchomo ze splecionymi rączkami ukrytymi w fałdach sukienki, spoglądając spod swych poważnych brwi
lużurek — dwurzędowy, długi surdut męski noszony na przełomie XIX i XX w.; anglez — rodzaj surduta; żakiet — uroczysty ubiór męski z wyłożonym kołnierzem, o długich, ukośnie ściętych połach.
Alfred Dreyfus (1859-1935) — francuski kapitan sztabu generalnego, 'tyd z pochodzenia, oskarżony w 1894 r. o szpiegostwo na rzecz Niemiec i niewinnie skazany. Jego sprawa podzieliła społeczeństwo francuskie na sprzyjających skazanemu demokratów' i wierzących w jego winę konserwatystów i nacjonalistów; Thomas Alva Edison (1847-1931) — wybitny amerykański elektrotechnik, autor wielkiej ilości wynalazków', m.in. żarówki elektrycznej i fonografu; Luigi Luccheni — zob. Traktat o manekinach. Ciąg dalszy, przyp. 6.
/,ł flagranti (łac.) — na gorącym uczynku.
plastron (z fr.) — tu: usztywniony przód koszuli frakowej noszony w drugiej połowie XIX w.