166 Wstyd i przemoc
Kiedy po raz pierwszy, przebrnąwszy wymyślny system zabezpieczeń, wszedłem do więzienia i zająłem się diagnozowaniem i leczeniem skorych do przemocy mężczyzn, którzy tam żyli (a czasami także umierali), zauważyłem, że panująca tam atmosfera jest tak gęsta i przesycona paranoją, że można ją kroić nożem. Prawdą jest, że — biorąc pod uwagę charakter ludzi, których posyła się do więzienia — dużej części tej paranoi nie da się po prostu uniknąć. Jest rzeczą zrozumiałą, że będąc wśród ludzi, którzy są na mocy definicji niegodni zaufania, trzeba samemu stracić kontakt z rzeczywistością, aby im zaufać. Od dawna twierdzę, że w więziennym świecie trzeba być „paranoi-kiem”, by utrzymać kontakt z rzeczywistością, „paranoikiem” w tym sensie, że nie ufa się i nie dowierza jego mieszkańcom, że zawsze zachowuje się duży sceptycyzm, że stale ma się wątpliwości co do ich szczerości i zamiarów oraz świadomość tego, że • nader często są oni bardzo niebezpieczni. Oczywiście, sami więźniowie zachowują taką postawę wobec siebie nawzajem, tyle że jest ona jeszcze silniejsza. Żyją oni stale w dużo większym zagrożeniu i są o wiele słabiej chronieni niż ktokolwiek z administracji więziennej, która przecież ma tam władzę.
Podstawowy problem polega na tym, że paranoja staje się samospełniającym się proroctwem. Im bardziej paranoiczna jest dana osoba, tym bardziej jest przekonana, że otaczają ją wrogowie i że musi dla obrony przed nimi stosować przemoc. Im częściej zachowuje się w ten sposób, tym więcej tworzy sobie wrogów, nawet wśród ludzi, którzy początkowo nastawieni byli do niej obojętnie, a nawet życzliwie. Każdy akt, który niepotrzebnie nasila paranoję u osób skłonnych do przemocy, jest tym samym, co wrzucenie zapalonej zapałki do kanistra z benzyną.
Główną cechą tej postaci paranoi, w jakiej przejawia się ona w więzieniu, nie są urojenia. Większość więźniów nie zdradza jawnych cech psychotycznych, ale cierpi na głęboką niezdolność zaufania komukolwiek, nawet tym niewielu osobom z więziennego świata, które zasługują na zaufanie. Jednak szczególnie niebezpieczną i ostrą formą paranoi więziennej, która często leży u podłoża nie dających się inaczej wytłumaczyć i niczym nic sprowokowanych aktów przemocy, jest zjawisko, które określa
się mianem „paniki homoseksualnej”. Sądzę, że można by powiedzieć, iż „panika homoseksualna” ma się do „homofobii” tak, jak pogoda do klimatu — jest ona emocjonalną i behawioralną burzą z piorunami, która nadchodzi w pewnym momencie i mija, w przeciwieństwie do bardziej stałej i trwałej postawy, do której odnosi się termin „homofobia”. „Panika homoseksualna” jest nagłym i ostrym stanem, wymagającym interwencji psychiatrycznej (i natychmiastowej reakcji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo strażników), który pojawia się wtedy, kiedy więzień doświadcza silnego pobudzenia homoseksualnego, którego nie może znieść, ponieważ zagraża ono jego poczuciu własnej wartości i męskości. Jest to kryzys, który skłonić może mężczyznę do wykazania, że nie tylko nie kocha i nie pożąda innych mężczyzn, ale — wprost przeciwnie — nienawidzi ich i udowodni to, stosując wobec nich jak największą przemoc.
Gdyby celem naszego więziennictwa było wywoływanie jak największej paniki homoseksualnej u mężczyzn, których umieszcza się w zakładach karnych, a przez to nasilanie przemocy oraz predyspozycji do przemocy, to trudno byłoby wymyślić bardziej skuteczny plan realizacji tego celu. Wprowadziliśmy bowiem do systemu więziennego prawie wszystkie elementy, które nasilić mogą odczuwaną przez więźniów panikę homoseksualną. Po pierwsze, stworzyliśmy im środowisko składające się z samych mężczyzn. Jak wie każdy psychiatra z doświadczeniem w zakresie życia koszarowego, już sam ten fakt niektórym wystarcza. Po drugie, pozbawiliśmy więźniów jedynej rzeczy, która mogłaby utwierdzić w przekonaniu o swojej męskości tych, którzy są heteroseksualni, a mianowicie „małżeńskich odwiedzin” kobiet. Po trzecie, nie udaje się nam chronić uwięzionych przed częstymi gwałtami albo (co wychodzi na to samo, ale ma jeszcze gorsze •kutki) podporządkowaniem ich sobie siłą i zmuszeniem do trwałego związku seksualnego przez dominującego nad nimi osobnika, który zmienia ich w „kobiety”. Po czwarte, po to tylko, by mieć pewność, że zrozumieli, iż jest to sednem i celem całego systemu więziennictwa, wprowadza się ich do zakładu karnego przy użyciu „ceremonii całkowitej degradacji”, czyli symbolicznego gwałtu analnego i upokorzenia, które opisałem wyżej. Jest