Podczas gdym bawił w Anaheim, w południowej Kalifornii, przyjechał do miasteczka cyrk francuski. Oczywiście, cała okolica zjechała się na tę uroczystość. Otóż trzeba było widzieć miejskie i wiejskie ladies, wystrojone według żumalów, uczesane w koki i loki, dekoltowane, upudrowane, urękawiczone, idące na wieczorne przedstawienie pod rękę z mężami o ogorzałych twarzach, ubranymi tylko w buty, spodnie i bawełniane koszule, bez kamizelek i surdutów.
Ale tak dzieje się tu wszędzie. Mężczyzna estetyczne swe instynkta zaspokaja tu strojąc żonę. Zadowala go to zupełnie. Znajomość francuszczyzny uchodzi między amerykańskimi kobietami, również jak i u nas, za szczególniejsze znamię dystynkcji i dobrego tonu, nie jest jednakże rozpowszechnioną. Każda kobieta, gdy mowa o języku francuskim, wypowie niezawodny stereotypowy frazes: 7/ is very sweet language (it es very świt lingwidż: to jest bardzo słodki język); co większa, każda prawie, idąc za popędem mody, poczyna się uczyć po francusku, ale napotkawszy pierwsze trudności traci chęć i energię. Swoją drogą, między nie umiejącymi wcale tego języka uchodzi za bardzo w nim biegłą, dopóki nie zjawi się jaki cudzoziemiec i dopóki w rozmowie z nim nie pokaże się, że panna umie very little (bardzo mało) po francusku, które to very little zwykle w rzeczywistości równa się zeru.
O literaturze, poezji i sztukach pięknych kobiety tutejsze niewiele mają pojęcia, przy czym poznanie literatur zagranicznych utrudnia nieznajomość obcych języków. Na talenta w edukacji kobiet mniej tu zwracają uwagę niż w Europie. Nie spotkałem kobiety, która by znała rysunek łub malarstwo. Znajomość muzyki, na nieszczęście, więcej jest rozpowszechniona, ale za to do najwyższego stopnia powierzchowna. Brak Amerykankom i pracy, i muzycznych zdolności, i wreszcie estetycznego poczucia. Przeglądając nuty w różnych domach tutejszych, nie spotkałem się ani razu z Haendlem, Mozartem, Beethovenem, Szopenem, Lisztem, z mistrzami francuskimi lub włoskimi. Wszędzie znajdowałem tylko jakieś walce, polki, marsz Georgia i... - Quousque tandem, Catilinal14 - La pri&re d’une viergeiS Bądarzewskiej. Tutejsze dziewice grywają ową La priere wraz z krzesłem wzdłuż klawiatury, wzdychając, podnosząc oczy - słowem: zupełnie jak u nas, co ma oznaczać niewinność, idealność, panieńskie tęsknoty, fałszywy apetyt i tym podobnie.
W obyczaju towarzyskim i rozmowach dziwnie się tu miesza surowość purytań-ska ze swobodą, o jakiej nie możemy nawet mieć pojęcia. Pod tym względem nie ma na świecie bardziej różnych towarzystw jak amerykańskie i hiszpańskie (meksykańskie), których to ostatnich poznałem wiele w południowej Kalifornii. W towarzystwie hiszpańskim pierwszym prawie pytaniem i zupełnie poważnym, jakie po zabraniu znąjomości mężczyzna zadaje kobiecie, jest: Esta Usted enamoradal (Czy jesteś pani zakochana?). Jeśli kobieta odpowiada: Si, caballe-rol - wówczas grzeczność nakazuje wykrzyknąć: „Jestem zgubiony!” Ta patetyczna rasa, również jak wszystkie narody romańskie, miłość uważa jakby za dobrego geniusza, bez którego życie nie warte by było jednego reala16, za pierwszą, najgłówniejszą i tak niezbędną jak chleb powszedni potrzebę. Cóż więc dziwnego, że i mówi też przeważnie o miłości? W towarzystwie amerykańskim rozmawiać tak nie uchodzi; ale natomiast częstokroć młoda panna pozwala tu sobie powiedzieć skutkiem nieświadomej siebie śmiałości coś takiego, co mężczyzna, biorąc rzeczy po europejsku, mógłby najopaczniej rozumieć. Na pewnej np. wycieczce poznałem flwfedamy nader, jak mi mówiono, dystyngowane: ciotkę, podobno autorkę jakichś