Krytyka nie metodyczna, którą czasem ma się ochotę nazwać „natchnioną", jest rezultatem spotkania z autorem, postacią, fabułą, strofą, wersetem lub starym popiersiem, które wpłynęło na pojęcie kiytyka14 o tym, kim jest, w czym jest dobry, co zamierza z sobą zrobić: spotkania, które poskutkowało zmianą uszeregowania jego priorytetów i celów. Tego rodzaju krytyka posługuje się autorem nie jako próbką egzemplifikującą pewien typ, lecz jako okazją do zmiany przyjętej uprzednio taksonomii bądź do nadania nowego kształtu opowiedzianej już wcześniej historii. Szacunek tego rodzaju krytyki do autora czy tekstu nie jest sprawą uszanowania intentio czy wewnętrznej struktury. Zresztą szacunek nie jest tu właściwym słowem. Lepsza byłaby „miłość" czy „nienawiść”, ponieważ wielka miłość czy wielka odraza jest tym, co nas zmienia, zmieniając nasze cele, zmieniając użytek, jaki uczynimy z ludzi, rzeczy i tekstów, które napotkamy w dalszym ciągu życia. I miłość, i odraza zasadniczo się różnią od jowialnego poczucia koleżeństwa, które, w moim mniemaniu, łączyło mnie z Eco, kiedy potraktowałem Wahadło Foucaulta jako ziarno do mego pragmatycznego młyna - jako wyśmienitą próbkę egzemplifikującą rozpoznawalny typ, do którego można powiedzieć: „a, witam”.
Może się wydać, że kiedy to wszystko mówię, biorę stronę tak zwanej „tradycyjnej krytyki humanistycznej" przeciwko „teorii”, że posłużę się określeniem profesora Cullera15. Jakkolwiek sądzę, że tego rodzaju krytykę traktuje się ostatnio zbyt surowo, nie taka jest moja intencja. Po pierwsze bowiem, krytyka humanistyczna w dużej mierze wyznawała esencjalizm - hołdowa-
14 W' oryginale krytyk, podobnie jak informatyk, jest kobietą (przyp tłum).
15 Por. J. Culler, Framing the Sign: Criticism and its Inscitutions, Norman, Okla. 1988, s. 15.
hprzekonaniu, że w naturę ludzką wrośnięte są głęboki pewne trwałe elementy, do których literatura ma za zadanie się dokopać i wystawić je na nasz widok. Nie jest to przekonanie, które my, pragmatyści, chcielibyśmy lansować. Po drugie, gatunek krytyki, nazywanej .teorią", zrobił w świecie anglojęzycznym sporo dobrego, skłaniając nas do przeczytania wielu pierwszorzędnych książek, które inaczej moglibyśmy przegapić -na przykład książek Heideggera i Derridy. „Teoria” nie osiągnęła wszakże jednej rzeczy: nie dostarczyła metody czytania ani tego, co Hillis Miller nazywa „etyką czytania”. My, pragmatyści, sądzimy, że nikomu nigdy nie uda się osiągnąć żadnego z tych celów. Kiedy je podejmujemy, sprzeniewierzamy się temu, co usiłowali nam powiedzieć Heidegger i Derrida. Zaczynamy ulegać staremu okultystycznemu dążeniu do odszyfrowywania kodów, odróżniania rzeczywistości od pozoru, wprowadzamy niemiłą opozycję między tym, co słuszne, i tym, co użyteczne.