II. FENOMENOLOGIA SZKOŁY
Są słowa, które nabierają takiej elastyczności, że tracą wszelkie znaczenie i przestają być użyteczne. Do takich należą słowa: „szkoła” i „nauczanie”, jak ameby wypełniają one każdą lukę językową.
Poszukiwanie jakichś rozwiązań problemu wykształcenia trzeba więc zacząć od ustalenia, co takiego rozumiemy przez „szkołę”. Można to zrobić na różne sposoby. Moglibyśmy zacząć od wyliczenia ukrytych funkcji spełnianych przez współczesne systemy szkolne, takich jak nadzór nad dziećmi, selekcja, szkolenie ideologiczne i nauczanie. Moglibyśmy przeprowadzić analizę usług, jakie oferuje szkoła, i sprawdzić, które z tych założonych funkcji przynoszą pożytek lub szkodę nauczycielom, pracodawcom, dzieciom, ro---dzicom albo wykonywanym później zawodom. Moglibyśmy dokonać przeglądu historii kultury^, zachodniej oraz informacji zebranych przez antropologów, aby wykryć instytucje, które odegrały rolę podobną do tej, jaką obecnie spełniają szkoły. Moglibyśmy wreszcie przypomnieć wiele definicji sformułowanych od czasów Komeńskiego, a nawet od czasów Kwimtyliana, i przekonać się, której z nich najściślej odpowiada współczesny system szkolny. Ale zawsze nakazywałoby to nam obierać za punkt wyjścia pewne założę-
nia dotyczące ścisłego związku łączącego szkołę z wykształceniem. Aby stworzyć język, którym moglibyśmy mówić o szkole nie odwołując się ciągle do wykształcenia, postanowiłem zacząć od czegoś, co można by nazwać fenomenologią szkoły średniej. W tym celu będę określał „szkołę” jako specyficzny dla pewnego wieku, związany z nauczycielem proces wymagający obecności w pełnym wymiarze godzin i wypełniania obowiązkowego programu.
W i e k. Szkoła grupuje ludzi według wieku. Ten podział na grupy opiera się na trzech niepodważalnych przesłankach. Dzieci powinny być W szkole. Dzieci uczą się w szkole. Dzieci mogą być nauczane tylko w szkole. Sądzę, że te bezsporne przesłanki zasługują na poważne zbadanie.
Przyjęliśmy bezwiednie pewną koncepcję dziecka. ■ Zadecydowaliśmy, że powinno chodzić do szkoły, słuchać poleceń i nie mieć ani własnych dochodów, ani własnego życia rodzinnego. Oczekujemy po nich, że będą znały swoje obowiązki i zachowywały się jak dzieci. Tęsknie lub z goryczą wspominamy czasy, kiedy sami byliśmy dziećmi. Mamy tolerować dziecinne zachowanie dzieci. W naszym pojęciu na rodzaju ludzkim spoczywa wprawdzie ciężka odpowiedzialność, ale ma on zarazem ten przywilej, że troszczy się o swoje potomstwo. Zapominamy jednak, iż nasza obecna koncepcja „dzieciństwa” zrodziła się całkiem niedawno w Europie Zachodniej, a w czasach jeszcze mniej odległych w obu Amerykach *.
1 Philippe Aries w swojej książce Centurles of Child-hood, New York 1962, ustala równoległość rozwoju współczesnego kapitalizmu i współczesnej koncepcji dzieciństwa.
65
5 — Społeczeństwo bez szkoły