Popędziłam do naszego budynku, biegiem pokonałam cztery piętra, wpadłam do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi. Zasiadłam przed ogromnym lustrem, wyciągnęłam spod swetra zdobycz i zaczęłam ją zajadać, obserwując swoje odbicie; chciałam zobaczyć, jak wyglądam w trakcie przeżywania rozkoszy. Na mojej twarzy malował się smak speculoos.
Był to cały spektakl. Z samej tylko obserwacji własnej twarzy mogłam wyodrębnić ich poszczególne składniki: oczywiście cukier, inaczej nie miałabym tak uszczęśliwionej miny; musiał to być cukier kryształ, sądząc z charakterystycznych dołków w policzkach. Dużo cynamonu, mówił zmarszczony z rozkoszy nos. Rozjarzone oczy obwieszczały smak innych przypraw korzennych, równie nieznanych, co zachwycających. Widząc, w jakiej ekstazie wdzięczą się moje usta, czyż można było wątpić, że jest w nich także miód?
Chcąc poczuć się swobodniej, przysiadłam na brzegu umywalki, nadal pochłaniając spóculoos i swoje odbicie. Widok przeżywanej rozkoszy jeszcze bardziej ją wzmagał.
Nieświadoma tego, zachowywałam się jak ci ludzie, co chodzą do singapurskich burdeli, w których sufity są całe z luster, po to, by oglądać się w trakcie uprawiania miłości i podniecać widokiem własnych igraszek.
Do łazienki weszła matka i złapała mnie na gorącym uczynku. Tak byłam pochłonięta kontemplowaniem własnej osoby, że nawet jej nie zauważyłam, tylko dalej oddawałam się zajęciu podwójnego ucztowania.
Jej pierwszą reakcją była wściekłość: „Ona kradnie! I to słodycze! I to najwyższej jakości, nasze jedyne opakowanie speculoos, prawdziwy skarb, w Pekinie za nic się takich nie znajdzie!”.
Następną konsternacja: „Dlaczego mnie nie widzi? Dlaczego przegląda się w lustrze, jedząc?”.
Aż w końcu zrozumiała i uśmiechnęła się: „Jest w siódmym niebie i chce to zobaczyć!”.
Dowiodła wtedy, jak wspaniałą jest matką: wycofała się na palcach i zamknęła drzwi. Zostawiła mnie sam na sam z moją rozkoszą. Nie dowiedziałabym się o jej wejściu, gdybym nie usłyszała, jak opowiada o tym zdarzeniu swojej przyjaciółce.