150
ametystu. Dokoła miasta płynie rzeka wonnych olejków. Mieszkańcy tej krainy, nieuchwytne i nikłe postacie, ubrane w szaty z purpurowej pajęczyny, nie starzeją się nigdy i chodzą spokojni wśród wiecznie trwającej jasności zorzy porannej. Panuje tam wieczna wiosna. Kwiaty łąk i cieniste drzewa nigdy nie więdną; winne latorośle dojrzewają co miesiąc, a pszenica rodzi już upieczone bochenki chleba. W tej rozkosznej krainie życie upływa na biesiadach, przechadzkach i zabawach. Miejsce biesiad leży na tzw. Polu Elizejskim. Jest to prześliczna łąka, otoczona gęstym lasem przeróżnych drzew rzucających cień na biesiadników, gdy leżą na sofach z kwiatów. Dokoła sali biesiadnej stoją olbrzymie drzewa z najprze-zroczystszego kryształu, a rosną na nich czarki z winem rozmaitego kształtu i wielkości. Słowiki i inne śpiewaki leśne, unoszące się ponad nimi, zasypują ich, niby śniegiem, kwieciem, które zbierają swymi dzióbkami na sąsiednich łąkach.
U schyłku starożytności filozof Porfiriusz w podniosłym hymnie tak jeszcze przemówił do dusz stojących na progu zaświatów:
Oto się już pozbyłeś ciała i nieśmiertelną
Duszę wyrwałeś z grobu, by wejść do świata
dajmonów:
Wdzięk tu panuje i piękno, miłość, i luba
tęsknota
Pełna czystego wesela, bo amrozyjskie ją zdroje
Sycą wciąż z boskiej krynicy i eter słodki owiewa.
Idziesz, gdzie siedzą dwaj bracia, Dzeusa złote
potomstwo,
Minos i Radamantys, a z nimi i Ajakos prawy.
Tutaj moc święta Platona i Pitagoras cudowny,
151
Tutaj radość wieczysta, tu już wśród świętych
dajmonów
Zzujesz z swej duszy więzy bolesnych żywotów...
Takie miejsce spotkania wielkich ludzi marzyło się Sokratesowi, mówił o nim Platon, opiewał je Wergili w Eneidzie, a po wiekach Dante odnajdzie to ustronie spokoju i ciszy, gdzie przebywają poeci i myśliciele starożytni.
Ale wróćmy raz jeszcze do podziemia. Dowiemy się tam dziwnej historii Orfeusza i Eurydyki.
Orfeusz był królem śpiewakiem Tracji, jak król Wenedów u Słowackiego. Tylko, że nie był stary. Był młody i bardzo piękny. Śpiewał i grał na lutni tak pięknie, że wszystko, co żyło, zbierało się dokoła niego, aby słuchać jego pieśni i grania. Drzewa nachylały nad nim gałęzie, rzeki zatrzymywały się w biegu, dzikie zwierzęta kładły się u jego stóp - i wśród powszechnego milczenia on grał. Był po prostu czarodziejem i za takiego uważały go następne pokolenia, przypisując mu wiele rozmaitych dzieł, w których wykładał zasady sztuki czarodziejskiej.
Żoną jego była Eurydyka, nimfa drzewna, hamadriada. Kochali się oboje bezprzykładnie. Ale jej piękność budziła miłość nie tylko w Orfeuszu. Kto ją ujrzał, musiał ją pokochać. Tak właśnie stało się z Arista-josem. Był to syn Apollina i nimfy Kyreny, tej, co lwy jedną ręką dusiła - bartnik zawołany, a przy tym dobry lekarz i właściciel rozległych winnic. Zobaczył raz Eurydykę w dolinie Tempe. Cudniejszej doliny nie ma w całym świecie, a Eurydyka wśród łąk zielonych, haftowanych kwieciem rozmaitym, wydawała się jeszcze bardziej uroczą. Aristajos nie wiedział, że ona jest żoną Orfeusza. Inaczej byłby, oczywiście, został w domu i starał się za-