— Mnie też tak się zdawać —■ przytakną! Buła.
Był wyraźnie wzruszony. Hałaśliwie wycierał nos,
oczy zachodziły mu mgłą. Oto spełniły się jego marzenia i odwiedził kraj ojców. Kiedy wieść o Dzyndzy-lakach dotarła do Ameryki wraz z ofertą „Dewizowego Turysty”, Buła nie namyślał się długo.
— Teraz albo nigdy — powiedział i podjął decyzję.
Zdawał sobie sprawę, że jest to jedyna okazja, żeby
pokazać córce stary kraj. Mary była już pełnoletnia, miała wielu strających się o jej rękę, gdyby więc wyszła za mąż i wymknęła się spod opieki ojca, marzenia o podróży mogłyby spełznąć na niczym. Buła prowadził w Stanach rozległe interesy, nie przejmował się ■ jednak. Interesy powierzył wspólnikowi, zostawił pełnomocnictwa i pozytywnie odpowiedział na ofertę. Nie żałował wydatków i trudów podróży. Dopiero tu
i
na miejscu przekonał się, jak atrakcyjny będzie ten pobyt w starym kraju.
Chwilę jeszcze trwały wzajemne oględziny. Następnie goście udali się do swoich pokoi, żeby wypocząć.
Hotel wzbudził powszechne uznanie. Chwalono budowniczych za pomysłowość, a słomiana strzecha, pod którą kryło się luksusowe, jak na 'miejscowe warunki wyposażenie, wyciskała z oczu łzy wzruszenia. Niektórzy żałowali w duchu, że na przykład w apar-; tamentaeh małżeńskich zamiast dwóch łazienek była tylko jedna, ale nikt się nie skarżył, doceniając 'zapobiegliwość gospodarzy, którzy na cywilizacyjnej pustyni potrafili wyczarować takie cacko. Personel w nie-' nagannie skrojonych ubraniach snuł się cicho po ko-; rytarzach. Trzeba podziwiać pomysłowość prezesa1
* i
Skubanego. Skąd na przykład wytrzasnął fraki dla| części personelu, pozostanie jego wyłączną tajemnicą.
Goście zmęczeni podróżą i wrażeniami dnia, rozpakowali bagaże tylko częściowo. Większość waliz po-
f
. p
tsj;'. Pąk-yj^ LuEi;j • • *;
•i : >
'%i
.MS^ąUhpm L l-.4f
ł;
* | I
I
t
i
<
%
i
c
>
!
I
i
i
I
I
|
|
i
I
i
I
I
i
•/ostała zamknięta. Z łazienek dochodziło wesołe bulgotanie. Strumienie wody pieściły sfatygowane ciała, wywołując westchnienia rozkoszy. Piękna Mary z ulgą /apadła w wannę pełną piany, jak w puchową pierzynę. Wyglądała niczym Diana. Mimo fizycznego /nużenia, mózg pięknej córki milionera nie odpoczywał. Mary rozmyślała o ojcu, którego choć kochała całym niewinnym serduszkiem, chwilami nie mogła /rozumieć. Zawsze dziwiło ją, że gdy ojciec opowiadał o dalekim kraju swoich przodków, stawał się senty-mentalny. Ten stary człowiek businessu potrafił ukradkiem wycierać łzy, jakiby był małym dzieckiem. Nie mogła pojąć tej niezrozumiałej tęsknoty, choć chwilami pragnęła tego gorąco. Była posłuszna, więc gdy ojciec oznajmił, że pojadą za Ocean, nie sprzeciwiała się. Ale czyż w starej Europie nie ma ciekawszych miejsc? Chociażby Paryż, Wieczne Miasto lub Londyn, ul ho w ostateczności Wiedeń. Nie, akurat ojciec musiał wybrać Polskę i te obrzydłe Dzyndzylaki, których nazwy nie mogła prawie wymówić.
— Oh father, father! — westchnęła Mary i, żeby
0 tym dłużej nie myśleć, wyskoczyła z wanny.
Po kąpieli i krótkim odpoczynku nadeszła pora kolacji. Gdy miesizkańcy hotelu przekroczyli próg jadalni, znowu ogarnęło ich zdumienie. Pośrodku prostokątnej sali stał stół obficie zastawiony. Na poczesnym miejscu królowały butelki z polską wódką. Zachwyt
1 łudziło urządzenie jadalni. Na ścianach wisiały łby dzików, błyskając szablami, wieńce jeleni, a nawet potężne łopaty łosia. Pomieszczenie oświetlono łuczywami, w których um-ocowano palące się świece. Na podłodze leżało parę wilczych i borsuczych skór. Wszystko to stwarzało niepowtarzalny nastrój i było
I
i
i
lak ze sobą zharmonizowane, że nawet najbystrzejsze olco nie mogło się dopatrzyć żadnego dysonansu.
47
n
i
i
i!