tv
,. - . .;;: , * *: |
., j; L • • ■* i. |
::<1 ll • |
U'.ri |
iiiiii |
j!ib}i | |||||
■irj.ll ih |
;) ? j ! 11 i • | •. 1 |
•V |
• l ' |
5 > l • |
[ ' |
straty materialne. Sprawę skierowano do kolegium administracyjnego.
Po uiszczeniu zapłaty i podpisaniu zeznań obaj funkcjonariusze Spółdzielni „Dewizowy Turysta” opuścili gościnne progi izby wytrzeźwień z mocnym postanowieniem natychmiastowego powrotu do Dzyn-dzyłaków.
— Królestwo za łyk milordzianki — wzdychał Skubany.
Jakież było ich zdziwienie, gdy na ulicy zobaczyli dwa węże oplecione wokół pnia najbliższego drzewa.
— Franek! Kubuś! — ucieszył się Paszteciak. — Bałem się, że mi zginęły.
Gady, wykonując jakieś radosne skręty i łamańce, skryły się w kieszeniach swego opiekuna.
Kiedy wreszcie dotarli do Dzyndzylaków, czekało już na nich wiiele spraw. Przede wszystkim Rada Zakładowa Związku Zawodowego Pracowników Prehistorycznych — bo tak chyba w pełnym brzmieniu należałoby nazwać ten organ — zażądała zrewidowania umowy zbiorowej. Skubany postanowił do rozmów na ten temat delegować z ramienia Spółdzielni nowego wiceprezesa Paszteciaka.
— Niech pan nie idzie na żadne ustępstwa — instruował swego zastępcę. — Znajdujemy się w cięż-
I kiej sytuacji, przynajmniej obecnie żadne podwyżki
1 nie mogą wchodzić w rachubę.
— Poradzę sobie — obiecywał Paszteciak.
s
Nie czekał aż przedstawiciele osady przyjdą do niego, lecz z gorliwością neofity podążył do Pyrolaka.
Rada była już w komplecie, bez zbytniej mitręgi , przystąpiono do rozmów.
Paszteciak ze znudzeniem wysłuchał argumentów
i
strony przeciwnej.
\
■
i
158
krótko.
— To pana ostatnie słowo?
— Tak, a jak będziecie za dużo podskakiwać, to się
z wami inaczej załatwimy.
— Tylko niech pan nas nie straszy — powiedział sekretarz — bo już i tak jesteśmy przestraszeni.
— Jak będziecie się stawiać, to mogę wam zaraz
popędzić kota.
Pyrolak spojrzał zdumiony na pozostałych c-złonków
rady
— Ano, proszę spróbować — powiedział zacierając
nerwowo spracowane dłonie.
—■ Franek, wychodź! — zawołał urzędnik.
Ludzie cofnęli się bojaźliwie na widok węża, który wypełzł na ziemię. Gad zwinął się, potem nagle rozprężył i jak błyskawica rzucił na nic nie przeczuwającego kota Pyrołaków, Piastusia. Biedny kotek! Po chwili już go nie było.
Obserwatorzy byli tak przerażeni szybkim rozwojem wypadków, że żadne słowo nie przeszło im przez gardło. Pierwszy oprzytomniał Pyrolak.
—• Będzie pan teraz przychodził do mnie i w zastępstwie Piastusia łowił myszy — powiedział stanowczo.
Paszteciak parsknął mu w twarz.
~ Tylko bez gróźb, bo znów poszczuję Frankiem.
Wąż na dźwięk swego imienia stanął słupka i kiwając łbem czekał na nowy rozkaz.
Nagle w śmiertelnej ciszy panującej w chacie roz-
wyszedł jeż.
Pyrolak znalazł go w czasie ostatniego zrzutu żywności w lesie, a ponieważ lubił żywe stworzenia, zabrał do chaty. Jeżowi przypadło do gustu nowe mieszkanie.
ilM
i
159