ł}i;
łii
• • | , 5 |
.. I.. |
H:.i. | ||||
■441 1 Mlf |
pilili1 |
ÓHj |
4 |
1:i.
: rij' h • ^'1 'ił
\V\Vi
>■
'■••i*
i
U;
. j i ..
......*
1 j)
; i
i i: • !v{ i;!
• :; : : I: I
\ww
•jJi L\
:i =
ii'
i
— Żeby była saletra, to co innego — powiedziała Milordziakowa.
— A po co od razu saletra. Przecież można wędzić
— podsunęła dobry projekt Pyrolakowa.
Zaczęto więc nadwyżki mięsiwa wędzić nad ogniem i przechowywać na później. W ten sposób ludzie zabezpieczali się na wypadek nieudanego polowania. Grzyby w tym roku obrodziły nadspodziewanie, kobiety znosiły je całymi koszami. Na szczęście pozostały spore zapasy octu po zaniechanej produkcji marynat z szyszek. Wyrzucono szyszki z ostatniego transportu, który już nie odszedł i ich miejsce w słoikach zajęły marynowane grzyby.
— To jest pyszna zakąska — zachwycał się Buła.
— Nic tak nie smakuje pod milordziankę, jak grzybek.
Któregoś dnia doczekali się mieszkańcy osady triumfu swojej idei. Na zebranie do sołtysa przyszedł Brysiak ze swoją kobietą.
— Przyjmijcie nas do wspólnoty —■ prosił ze łzami w oczach — samemu przyjdzie mii chyba zginąć marnie.
— Taki byłeś mądrala, a teraz ci rura zmiękła?
— Nie przyjmować! Obraził wspólnotę, niech sam sobie daje radę.
— Zawracanie głowy. A jaki mamy dowód, że się nie rozmyśli? •— mówiono.
Brysiakowa przecisnęła się do przodu i pięknie pokłoniła kolektywowi.
— Przyjmijcie go — wstawiła się za mężem. — To głupi chłop, nie wiedział co robi. Zdawało mu się, że wszystkie rozumy pozjadał. Gdyby się chciał wyłamać, to> ze mną będzie miał do. czynienia. No, pokłoń się, bawole, wspólnocie — dała mężowi kuksańca w bok.
178
'■'i.
• l
i'faji
i.
Ł?
t
•!
/
•łfj
W ten sposób Brysiak powiększył krąg myśliwych, i a jego żona — zbieraczek runa.
J Zebrania u sołtysa odgrywały dużą rolę w życiu
osady. Dyskutowano nad najbliższymi planami, ustali lano na co się będzie polować i jakie metody mogą okazać się najkorzystniejsze. Żadna żywotna sprawa nie uszła uwagi kolektywu.
Dzyndzylaki nigdy nie były tak scementowane i jednomyślne, jak teraz.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Jak mąż, który o sprawach żony dowiaduje się najpóźniej, tak i minister dowiedział się o historii Dzyn-dzyłaków ostatni w resorcie. I to na. dodatek nie od swoich pracowników, lecz zupełnie przypadkowo. Ukazała się mianowicie wiadomość w gazecie, że młody naukowiec, mgr Teofil Samojadek, obronił pracę doktorską pt. „Dzyndzylaki jako takie”. Autor notatki podał również parę ciekawostek z życia osady prehistorycznej i poinformował o pobycie turystów zagranicznych.
Ministra, chociaż był z natury człowiekiem spokojnym, trafił szlag. Połączył się błyskawicznie z województwem.
— A cóż to za kretyństwa plenią się na waszym gruncie? — krzyczał.
Protektor Skubanego kłaniał się trzymając słuchawkę w ręku.
— Ale co pan minister ma konkretnie na myśli? — pytał z szacunkiem.
178
i
l