ło się, że wiewiórki po zjedzeniu tych szyszek zaczęły masowo zdychać. Importer zerwał kontrakt, pozostałe szyszki wyrzucił do morza i wystąpił o wysokie odszkodowanie.
— Ponadto Dom Mody „Szyk i Elegancja” — kontynuował kierownik — wnosi o uregulowanie należności za dostarczone okrycia, obuwie i ozdoby. To już chyba byłoby wszystko za wyjątkiem obowiązkowych dostaw, z których też was zwolniono nieprawnie.,.
— To jeszcze nie wszystko — wzburzony Pyrolak zacisnął pięści na rękojeści łuku. — Co się dzieje z naszymi rzeczami zdeponowanymi w magazynach Spółdzielni „Dewizowy Turysta”?
Kierownik popadł w zakłopotanie.
— Aa a tak, rzeczywiście. No, niestety musicie się pogodzić z ich stratą. Magazyny zastaliśmy puste, wszystkie wasze rzeczy sprzedano i pieniądze uzyskane ze sprzedaży roztrwoniono.
Chłopi rozpamiętywali zasłyszane nowiny i stopniowo ogarniała ich rezygnacja. Zapanowała przejmująca cisza. Wykorzystał ten moment kierownik, by powiedzieć to, czego się bał najbardziej:
— Kolejna smutna sprawa, to rozbiórka tych waszych kurnych chat i budowa nowych domów. Skubany nie miał prawa tak postąpić i narazić was na koszta.
— O jakich kosztach mówicie? — zaniepokoili się chłopi.
— O kosztach odbudowy, które, niestety, musicie ponieść sami.
Inny przedstawiciel województwa, chcąc ratować sytuację, zawołał:
— Ludzie! Nie ma się nad czym zastanawiać! Zrzućcie z siebie te cuchnące skóry. Państwo, rozumiejąc wasze trudne położenie, udzieli wam długoterminowych kredytów. Wróćcie na łono cywilizacji!
Ale chłopi szybko odzyskali dawną butę, Pyrolak wystąpił naprzód i odpowiedział hardo:
— A po co? Myśmy już przywykli. A cywilizacją nas nie straszcie.
— Ja.k to? — złapał się za głowę kierownik. — Otrzymacie niskoprocentowe kredyty bankowe, obowiązkowe dostawy wam się umorzy i klubokawiarnię odrestaurujemy, i kino ruchome będzie wam wyświetlać polskie filmy...
Tu przerwał, bo ludzie najwidoczniej przestali go słuchać. Patrzyli spokojnie w kierunku hotelu, skąd szedł w ich stronę jakiś starszy otyły mężczyzna w nieco przykusej skórze, z lukiem przewieszonym przez ramię. Dziwnie nie pasowały do jego powierzchowności okulary w grubej, nowoczesnej oprawie. Obok niego szła młoda, ładna dziewczyna.
Kto to jest? — pytali inspektorzy.
— Milioner Buła z naszej wspólnoty pierwotnej.
Gdy para było już blisko, kierownik zwrócił się do
mężczyzny.
— Co pan tu robi, panie Buła? Pan musi stąd wyjechać. Turnus już się dawno skończył.
Milioner odpowiedział dopiero, gdy stanął w szeregu prehistorycznych.
— Nigdy nic wyjadę. Wybrałem wolność! Nie ma to, jak życie we wspólnocie pierwotnej.
Kierownik zgłupiał do reszty.
— Ludzie! — darł się. — Wracajcie do normalnego życia! Społeczeństwo czeka...
Nagle z lasu wybiegł zdyszany myśliwy,
— Chłopi! — wrzasnął. — Wy tu się kłócicie, a w lesie dziki!
199