IM) ■ MIII s/t /.INII- (DLA CZYTAJĄCYCH W POŚPIECHU...)
szczególny sposób totalizacji członków dzielących jeden wspólny świal i zastępuje politykę, bez trudu zaczynamy rozumieć, dlaczego ekologizm oznacza koniec natury w polityce i dlaczego nie możemy wykurzy stać tradycyjnego terminu „natura” wynalezionego, by życie publiczne sprowadzić w zasadzie do zera. Z pewnością stwierdzenie, że zachód nie umiłowanie natury to historycznie usytuowana reprezentacja4 spo łeczna, stanowi w dzisiejszych czasach zwyczajny komunał - jednak nic można się nim zadowolić, chyba że utrzymywać się będzie wersję poił tyki rodem z Jaskini, gdyż oznaczałoby to odchodzenie jeszcze dalej od rzeczy samych w sobie, które - nietknięte - pozostawiałoby się w gestii Nauki.
Aby więc zrobić miejsce dla ekologii politycznej, należy przede wszyst kim unikać raf reprezentacji natury i przyjąć na siebie ryzyko związane z metafizyką. Na szczęście do pewnego stopnia w sukurs przychodzi nam w tym zadaniu antropologia porównawcza. W istocie rzeczy żadna kultura poza zachodnią nie wykorzystywała natury do organizowania życia politycznego. Społeczeństwa tradycyjne nie tyle żyją w harmonii z naturą, ile jej nie zauważają. Dzięki socjologii nauk, praktyce ekologicznej i antropologii zaczynamy teraz rozumieć, że natura to po prostu jedna z dwóch izb kolektywu4 ustanowionego w taki sposób, by sparaliżować demokrację. W tym miejscu pojawia się kluczowa kwestia ekologii politycznej: czy można znaleźć następcę dla kolektywu złożonego z dwóch izb - społeczeństwa4 i natury4?
rozdział 2: Po odsunięciu na bok natury stajemy przed pytaniem o to, w jaki sposób zebrać kolektyw w j e d n o. Kolektyw ten dziedziczy i to, co dawniej podpadało pod pojęcie natury, i to, co podpadało pod pojęcie społeczeństwa. Nie można po prostu zebrać razem przedmiotów4 i podmiotów4 - podział między naturą a społeczeństwem nie przewiduje, że kiedykolwiek się go przekroczy. Aby zatem poradzić sobie z tymi trudnościami w zwołaniu kolektywu4, należy wziąć pod uwagę, że kolektyw składa się z ludzi i nie-ludzi, a wszyscy oni zdolni są do obradowania na prawach obywateli - pod warunkiem że przemyśli się kwestię przypisywanych im zdolności. Przede wszystkim chodzi o rozdzielenie zdolności do mówienia pomiędzy ludzi i nie-ludzi: musimy się nauczyć niedowierzania rzecznikom, zarówno re-
prezentującym ludzi, jak i nie-ludzi. Po drugie, należy rozdzielić na nowo zdolność do działania w charakterze aktora społecznego i w tym aspekcie brać pod uwagę jedynie zrzeszenia ludzi i nie-ludzi. To właśnie nimi, a nie naturą powinna zajmować się ekologia polityczna. Nie znaczy to jednak od razu, że obywatele kolektywu przynależą do obszaru języka czy tego, co społeczne. Zgodnie z trzecim podziałem aktorzy definiują się również przez wzgląd na swoją realność i krnąbrność. Wszystkie te trzy podziały umożliwiają zdefiniowanie kolektywu składającego się z propozycji*. Aby zwołać kolektyw, nie będziemy się więc dłużej interesować naturą ani społeczeństwem: zajmiemy się za to kwestią tego, czy propozycje, które się nań składają, są lepiej czy gorzej wyartykułowane. Kiedy natomiast nareszcie uda się go zwołać, oznaczać to będzie powrót wewnętrznego pokoju i zredefinio-wanie polityki w kategoriach stopniowej kompozycji dobrego wspólnego świata*.
rozdział 3: Czy w pojęciu kolektywu nie odnajdujemy aby tego samego problemu, co w porzuconym już pojęciu natury - a mianowicie, czy nie łączy się ono z przedwczesnym ujednoliceniem? Aby uniknąć tego ryzyka, wyruszyliśmy na poszukiwania nowego podziału władz, który umożliwi utrzymanie zróżnicowania wewnątrz kolektywu. Oczywiście nie da się wykorzystać dawnego podziału, podziału na fakty i wartości, który ma właściwie same wady, mimo że wydaje się on konieczny z perspektywy porządku publicznego. Mówienie o „faktach” oznacza wrzucanie do jednego worka z jednej strony tego, co budzi wątpliwości i niepewność, a z drugiej - tego, co absolutnie pewne. Mówienie o „wartościach” oznacza mieszanie bezsilnej w obliczu ustalonych faktów moralności z hierarchią priorytetów, pozbawioną prawa do wyeliminowania jakiegokolwiek faktu. Przekłada się to na sparaliżowanie zarówno nauk, jak i moralności.
Po obu stronach można jednak przywrócić porządek, o ile wyróżni się dwie zupełnie inne władze: władzę brania pod uwagę i władzę porządkowania. Pierwsza pozwala na postawienie faktów przed wymogiem niepewności*, a wartości - wobec wymogu konsultacji*. Druga władza wobec wartości stawia wymóg hierarchizacji*, a pod adresem faktów - ustanowienia*. W miejsce niemożliwe-