99
skich,” przekład z niemieckiego Stanisława Starzyńskiego. Trajedyja Szyllera, przez Andrzeja Brodzińskiego trzynastozgłoskowym wierszem przełożona, w której tłómacz stronę liryczną zatarł, obcięła przez Osińskiego, nie przedstawiła wielkiej różnicy od trajedyi klassycznej: Matka Rodu Dobratyńskich, miarą wiersza i treścią, zupełnie się nową szkołą romantyczną odznaczała. Zaledwie przeczytał ten dramat Werowski, wyuczywszy się całej roli Dobromira, przybiegł do mnie i z młodzieńczym zapałem, unosząc się nad tym nowym utworem, całą mi rolę odegrał. Trzeba wiedzieć, że po Ludwiku Osińskim, co był mistrzem w cudnem czytaniu i owem umie-jętnem władaniu głosem do przedmiotu i treści; pierwszym był Werowski, lubo miał organ silniejszy i mniej rzewny. Przypominam sobie owe silne wrażenie, jakie po odegranej w stancyjce mojej na trzeciem piętrze, roli Dobromira, wypiętnowało się w myśli mojej i sercu. Blade widmo Matki rodu Dobratyńskich, w zmroku wieczornym, to po promieniu księżyca, co się w pogodnej nocy wdzierał przez okienko, snuło się ciągle w oczach moich, jak je z przestrachem wskazywał i widział Werowski. Przedstawienie tego dramatu na scenie, nowym było tryumfem dla artysty, i z nowej strony dało poznać wielki jego lalent.
Nie znałem artysty więcej troskliwego o prawdę historyczną w kostiumie, jak był Werowski. Kiedy miał przedstawić jaką postać dziejową, starał się zarówno jak poznać jej charakter, jak zbadać owoczesną epokę, tak zarazem wyszukiwał wzorów do stroju, któryby był najwięcej odpowiednim, mającemu się przedstawić bohaterowi. Miał zbiory kostiumów potemu; a gdy z polskich dziejów przedstawiał postać, pilnie śledził i badał stare wizerunki i drzeworyty, po naszych starych kronikach i herbarzach. Werowski nie tylko że znał dokładnie literaturę ojczystą, ale l^i w wolnych chwilach tłumaczył sztuki dla teatru wierszem i prozą, które pozostały dotąd w rękopiśmie. Wydana powieść z czasów Bolesława Chrobrego p. n. Piotr Krempa, w r. 1 853 w Warszawie z wizerunkiem i życiorysem artysty (z którego korzystaliśmy w niniejszym co do dat zarysie) nie jest wcale utworem Werowskiego. Powieść ta jest pióra jednego ze zdolniejszych, a dziś już nieżyjącego akademika uniwersytetu warszawskiego, na którą pożyczył mu nasz artysta kilkadziesiąt złotych. Rękopism pozostał w księgozbiorze Werowskiego, i mylnie go jako autora ogłoszono.
Ze szkicu J. J. Piwarskiego, znakomity rysownik Jakób Sokołowski, wyrył na miedzi w całej postaci Werowskiego w roli Sambora, w trajedyi L. Kropińskiego: Ludgarda, w scenie pierwszej, pierwszego aktu, kiedy przemawia: „A rozszerzając państwa, sławę i granicę, tron wsparłem, ocaliłem naród i stolicę.” W pracach dramatycznych J. S. Jasińskiego w tomie V, wystawiony jest także na rycinie, w roli Parawiedesa.
Ostatni raz wystąpił na scenie 20 Kwietnia 1841 r. w dramie Korsykanka, w szlachetnej roli Gregoryja. W cztery nie spełna miesiące, już nie żył! Nad mogiłą jego w Powązkach, L. A. Dmuszewski oddał należny hołd zasłudze i talentowi, znakomitego artysty.
13*