46
lepszej chowa skrytki, by ci je na każde zawołanie w pełnym wdzięku i świeżości pokazać. Ileż to razy, wśród ponurych lub ciężkich chwil życia, błyśnie ci obraz tak uroczych wspomnień, że same te wspomnienia orzeźwią cię i pokrzepią!
Księżyc wszedł równie świetnie, jak wczoraj, i wkrótce blask jego złagodził znacznie dziki charakter całego obrazu. Zlekka jakby nieśmiało zarysowują się kontury odległych szczytów. Radbyś zatrzymać to nowe wrażenie co najdłużej, ale późna godzina. Rozsądek i znużenie radzą wyspać się przedewszystkiem.
Ognisko wpół przygasa, górale jeden po drugim zawijają się w czuchy, kładą obróceni plecami do „watry11 i natychmiast usypiają. Śpią smaczno, a. jednak czujnie. Jeśli ogień zbyt przygasa, zawsze się znajdzie który z nich, co go natychmiast drzewem zasili. Sabała i tu zachowuje się oryginalnie. Nie plecom samym porucza regulowanie ciepła, ale rękę jedną na nich opiera i jakby przy graniu machinalnie nogą takt znaczy, tak w nocy, śpiąc smacznie, odbywa tą ręką powolny, miarowy prawie ruch. To otwiera dłoń, to ją zamyka. W kilka minut cały obóz już spoczywa. Tylko Wojtek Roj musi nieodwołalnie jeszcze jednej dopełnić czynności. Zagląda do namiotu, otula nas, obwija w koce i kołdry, wypytuje: czy jeszcze kto czego nie potrzebuje?
Spano wybornie, a że nazajutrz była pogoda, więc zaakceptowano projekt Roja, żeby pójść na Wysoką. W tym celu puszczono się ku Zmarzłemu Stawowi pod Żelaznemi Wrotami, a wyszedłszy na t. zw. „bulę11, gdzie zostawiono pakunki pod opieką Sabały i jego orkiestry, wprost żlebem ruszono na Wysoką.
W małą godzinę jesteśmy na szczycie. Jasno i ciepło. Gęsto obsiedliśmy kończysty czubek. Jeśli Gerlach usposabia posępnie, to Wysoka przeciwnie: tańczyć wprawdzie nie można, bo niema gdzie, ale za to śmiech i gwar wesoły.
Widok stąd równie piękny, jak ciekawy i pouczający. Stąd jednocześnie i grupę Gerlachu i szczególniej Krywania doskonale opatrzysz, nie mówiąc już o zachodnich szczytach. Jeden tylko zarzut można zrobić temu punktowi, to jest, iż z niego nie widzisz Wysokiej, bo ona istotnie każdej panoramie tatrzańskiej nadaje szczególny wdzięk wykwintnemi swojemi kształty.
O trzeciej popołudniu opuszczano szczyt, zaczęto schodzić ku Wadze, skąd po drodze wstąpiono na oba szczyty Rysów. Stąd, zamiast iść utartym szlakiem, poszukano nowej drogi granicą ku Żabiemu, a następnie żlebem do Czarnego Stawu. Nawiasem mówiąc, Chałubiński jest zdania, że rze-czywistem Morskiem Okiem jest to górne jezioro, które my teraz nazywamy Czarnym Stawem, a dolne jezioro, powszechnie nazywane Morskiem Okiem, jest Rybiem Jeziorem. We dwie godziny po zejściu z Rysów, zatrzymano się na „wale ,oddzielającym Morskie Oko od głębszej doliny Rybiego11, nagotowano herbatę, a jednocześnie dano sygnał do schroniska, żeby wysłano tratwę. A ściemniło się już zupełnie.
Tymczasem księżyc z za Rysów wygląda i spokojne wody jeziora, jak śniąc, urocze snują złudzenia. Potoki, śniegi, szczyty gór, ciemne smugi kosówki, oblane drgającym blaskiem w lekkich, tajemniczych jakichś kreślą się zarysach, w głębinie Rybiego.
W końcu przypłynęła tratwa, na której też przepłynięto jezioro, zdążając na noc do opustoszałego już o tej spóźnionej posezonowej porze schroniska. Zastano tam tylko trzech jakichś Wiedeńczyków, którzy tu z Gładczanem przyszli przez Zawrat, a już spali w zaryglowanej izbie.