kiego com miał w szturmie miasta, pozbawiony zatćm wszelkich sposobów utrzymania się, *o-stałem wezwany do formującej się wówczas w Zamościu administracyi cyrkułowej, z tój do rządu centralnego Galicyjskiego w Lublinie; a po złączeniu się Galicyi z dawnóm księstwem Warszawskićm, do biura ministra spraw wewnętrznych, gdzie uważając pochlebniejsze dla siebie widoki; już do stanu nauczycielskiego wracać nie chciałem: i tak aż do końca r. 1820 w różnych wydziałach rządowych i w rozmaitych przedmiotach, ciągle pracowałem. Wszakże wolniejsze od zatrudnień chwile, poświęcałem zawsze literaturze narodowej, a kilka pisemek ulotnych, którym niejakie zalety przyznawano, stały się przyczyną teraźniejszego stanu mojego. Rektor gimnazyum Poznańskiego, p. Kaulfus, czytając w Pamiętniku Warszawskim niektóre moje rozprawy, tyle w nich zasmakował, iż mię osądził być godnym stanąć na czele języka i literatury w prowincyi Poznańskiej. Nie znał mnie wcale, lecz zasięgnąwszy z Warszawy wiadomości, iż dawniej byłem professorem, zlecił uczynić mi zapytanie: czylibym nie chciał przyjąć w Poznaniu, katedry języka i literatury polskiej. To pochlebiło mojej próżności literackiej, pomyślałem sobie, iż jeżeli to nastąpi, zostając w moim żywiole (wyznać bowiem muszę, iż mię literatura nadewszystko zachwycała), najswobodniejsze życie prowadzić będę. Dałem odpowiedź wprawdzie niepewną, ale i nie odmawiającą, a tak z początkiem 1819 r., za życia jeszcze księdza Antoszewicza, rozpoczęła się pomiędzy mną a gimnazyum Poznańskiem korespondenoya dość przewlekła, bo z jednej strony emerytura księdza Antoszewicza nie była jeszcze zatwierdzona, a z drugiej strony życzono sobie koniecznie mieć mię tu professorem. Nareszcie po niejakiej przerwie, zacząłem już zapominać o zamiarach Poznańskich, i nie miałem potrzeby starać się o tę posadę, ówczesne bowiem stosunki moje były tego rodzaju, iż mię nic do opuszczenia Warszawy naglić nie mogło. Aliści po śmierci księdza Antoszewicza, po niejakim czasie listów-czasowego radcy konsystorskiego Stefazyjusza pod d. 26 marca 1820 r. do rektora uniwersytetu Warszawskiego w tej mierze pisany, wznowił rzecz prawie zapomnianą, obudził mój zapał do literatury, a usilność z jaką pragniono mieć kogoś na jej czele, oświadczone chęci pielęgnowania świętości językowój, nie mogło nie wzbudzić we mnie żądzy dostąpienia tego zaszczytu. Wyznać tu muszę, iż zbyt łatwo ułudzie się dałem, zbyt mocno uwierzyłem w te przyjemności, które poświęcenie się literaturze ojczystej, przynieść mi miało.”
Przytoczyliśmy dosłownie cały ten ustęp z rękopismu ś. p. Królikowskiego, dalszy ciąg w krótkości tu podamy. Proszony i naglony o przybycie do Poznania, wybrał się na dni kilka do tego miasta: odbył próbę egzaminu z uczniami w klassach, z powszechnym zadowoleniem; a przyjęty z serdecznością, zaufawszy w dobrej wierze nadziejom jakie mu przedstawiano, że szkoła Poznańska podniesioną do stopnia akademii zostanie; że tym samym otrzyma w niśj katedrę literatury polskiej; że zarazem może stanąć na czele redakcyi pisma polskiego, na które całe Poznańskie chciwie oczekuje; że wreszcie otrzyma wyższą pensyę, a życie i utrzymanie w Poznaniu o pół raza tańsze jak w Warszawie, uwierzył, i podawszy się do dymissyi, z rodziną swoją przeniósł się do stolicy W. księstwa Poznańskiego. Smutno czytać w owym Pamiętniku, jak karta po karcie coraz więcej rozczarowany, opisuje szczegóły swoich trosk i zgryzot codziennych, zacny literat. W początku na ręku prawie noszony, ogłoszony za uczonego i zdolnego Cmtnt. Pową*k. T. i,