218
zek miał trzymać z kumosiom Modrzewskom. „Prosem pięknie, jako? Znajom jom?“ Tak, to ta dryjatemicka wielga, co kajsi wse za morzem siedzi, haj. Ja sie zląk straśnie, bo ta z rzecom takom figlów nie strój, coby sie nie pohańbić, haj. Toz to ja hybaj pilno do nasego jegomościcka i tak mu padam: „Przepytujem tez wasom duchownom osobę i sićkie świętości, jakie ta we was siedzom, coby ja tez ta jako tego dziecka nie przytrzymał, haj. My ta drzewień rzadko trzymali, bo brali takik, co nie pili. Ja pił, toz tok dziecisk nie trzymał, coby sie na mnie nie popoddawały, haj. I dobrze nie barzo pytam sie jegomościska, co pedzieć mam, kie mie przy chrzcie się spyta. Dawniej, kie ksiądz kumotra spytał sie: „Zje cegos ty kces od kościoła Bożego?" to mu pedział tak: „Zej wy ta jegomość lepiej wiecie, boście ucony, haj“. Toz to i ja sie pytam, jako ma być, cyby ja na uwziętego nie przytrzymał tego dziecka do krztu, haj“. E, dyć przytrzymies, cemuz byś nie przytrzymał". I, dobrze nie bardzo, toz tok sie pote naucył, jako mam kiedy pedzieć i byłek se juz pote ślebodny, bok był mądry, haj! Pedział mi, ze sie ta i bez trzymania obeńdzie, bo to ta juz był łycok setny, ten mój, krzesny, haj. Jazek sie za łeb hycił i zgłupiałek' cysto pieknie. My drzewień i teraz wse w kościele dzieci krzcili, a ja tego krzesnego tok trzymał w izbie, haj. Honorak w kościele nijakiego z kumosiom Modrzewskom nimiał, haj. Kumosia mie potek straśnie uracyła. Jeść pote i pić, prosem pieknie, było nmoheń-ko; toz to my straśnie jedli i pili. Kumosia mi dała swojom potografjom i ja jej tez, a kie mi straśnie bez niej kotwi, to se jom pobośkom, haj. Tak to prosem pieknie, ostołek kumotrem, haj. Goz z tego, kiek honoru nijakiego ni miał".
Drugim niepospolitym człowiekiem, którego przyjaźnią Sabała szczycił się przez szereg lat, a z którym stosunek łączył go równie serdeczny — a może jeszcze serdeczniejszy— niż z Witkiewiczem, był Bronisław Dembowski.
Wogóle, jeżeli chodziło o ludzi znakomitych w Polsce, to wszyscy, o ile przyjeżdżali do Zakopanego, starali się poznać z Sabałą, podejmowali go u siebie z otwartemi rękoma, czy to byli profesorowie uniwersytetów, warszawskiego, krakowskiego, lwowskiego, z profesorem Baranowskim na czele, czy sławni literaci i uczeni, jak Sienkiewicz, Chmielowski, Matlakowski, Karłowicz, Pawlikowski, Asnyk, Tetmajer, Kasprowicz, Rydel, czy artyści pędzla i dłuta, jak Matejko, Siemiradzki, Guyski, Gerson, Madejski, czyto muzycy, jak Paderewski, Kleczyński, Noskowski, Górski: wszystko to garnęło się do Sabały, pragnęło go poznać, chciało posłuchać jego opowiadań i bajek, chciało posłuchać jego muzyki, jego śpiewek.
A znalazła się i kobieta w tern gronie, kobieta ze wszech miar niepospolita, która dla Sabały stała się w Zakopnem tern w przybliżeniu, czem dla Mickiewicza na emigracji stała się Klaudja Potocka: to pani Lilpopowa z Warszawy. Nie mógł znaleść lepszej i troskliwszej opiekunki na swoje stare lata.
VI.
Odkąd do Zakopanego na lato zaczęło się zjeżdżać coraz więcej gości, dla Sabały zaczęła się nowa epoka, bo obok Wali, Sieczki, i Tatara, przedzierzgnął się w pierwszorzędnego po Tatrach przewodnika. A dopieroż, gdy zaczął oprowadzać po nich Chałubińskiego!
Kiedy początkowo górale nie mogli zrozumieć właściwie, po co tyle gości „lezie na próźniacke do Zakopanego", on nie. dziwił się temu bynajmniej, a przytem karcił tych, co utrzymywali nie wiedzieć na jakiej podstawie, że ci goście całe życie tak nic nie robią, jak w Zakopanem. A nic oryginalniejszego, jak sposób, w jaki Sabała przedstawiał zwykły tryb życia gości w ciągu całego roku.
— Oni — mówił — siadujom w takik rowniak, co nika nic nie widno. Ja wiem ka, bok ta był. Albo siedzom w mieście, to ino widzom do drugik murów. Każdy ma swojom