siebie, że o potędze wroga wpaja przesadzone pojęcie a siły własnego narodu z politowaniem waży zbyt lekko. Mieliśmy tego tyloliczne przykłady, miewały je wszelkie inne narody, jest to zresztą główną podnietą systemu wynaradawiającego przez wychowanie,
Wallenrod kilkakrotnie to wypowiada.
„Zbudził się Konrad i z dzikim uśmiechem:
Gdzież jestem, wołał, tu słychać — nadzieje?! —
Na co te pieśni ? — “
„Inne były Waltera myśli: chowany śród Niemców,
Znał potęgę zakonu, wiedział, że mistrza wezwanie Z całćj Europy wyciąga skarby, oręże, wojska;
PruBy broniły się niegdyś, starły Prusaków Teutony: Litwa prędzej czy późniój równćj ulegnie kolei/4
— „Walter wszystko utracił, Walter sam jeden pozostał Jako wiatr na pustyni; błąkać się musi po świecie,
Zdradzać, mordować i potem ginąć śmiercią haniebną,”
To tóż w osfcateczoćj nawet chwili, już po wojnie, Se naprzód tu sięgniemy, powiada:
„...... Są w Litwie pustynie,
Są głuche cienie białowiezkich lasów,
Kędy nie słychać obcej broni szczęku,
Ani dumnego zwycięzcy hałasów,
Ni zwyciężonych braci naszych jęku/4
Pokasuje się z tego, że kiedy „wszystko wypełni onóm“ uznał, jeszcze wtedy przekonany był o żywotności zakonu i dalszych jego wojnach z Litwą, źe nie miał wiary w wystarczającą skuteczność swego czynu, nie miał nadziei, iżby nim swobodę zupełną oj-czyznie zabezpieczył na zawsze, gdyż przy pożegnaniu powiada:
„Obyśmy w strony ojczyste wróceni,
Kiedy litewską zamieszkamy rolę,
Odżyli znowu; niech i naszę dolę Znowu nadziei listek zazieleni!”
A więc nie tryumfu, nie rozkoszy w używaniu ale tylko zyskania nowych nadziei pragnie.
Taki był według logicznćj konsekwencyi założenia i rozwoju charakteru Wallenroda stan duszy jego i dla tego musiał on w ostatniśj chwili okazać się słabym, zachwiać się przed ogromem czekającego naó czynu i zapragnąć wytchnienia, popaść w marzenia o przeszłości i z nich budować sobie ułudną przyszłość szczęśliwą a to z Aldoną.
Jeżeli więc przed ucztą wypowiada u wieży:
Dzisiaj powinność, rozpacz, wola Boża Pędzą, mnie w pole: a ja siwej głowy Nie śmiem oderwać od tych ścian podnoża,
Ażeby twojćj nie stracić rozmowy !ł<
natenczas wypowiada tylko, jak przy wszelkićm wysileniu, w najkorzystniejszych nawet okolicznościach dusza wychowaniem tak skrzywiona i podcięta do końca wytrwać nie zdolna, a to było właśnie tóm wieikiśm proro-czćm słowem, które wieszcz narodowi ogłaszał.
Charakter ten jest zgodny w sobie, jednolity i prawdziwy we wszystkich swych członkach i w całości.
Gieniusz wieszcza znajduje te sposoby, które na taką omdlałość działają jeszcze a które według położenia i praw rządzących w świecie rzeczywistym i idealnym na jaw wychodzą, bo wychodzić muszą.
Halban, stary wajdoleta, teraz członek zakonu, obraża próżność i pychę Konrada, rzuca mu przy uczcie w pieśni wajdeloty szyderstwo w oczy.
Naturalne to i konieczne! Ten Halban jest to własne zastanowienie i rozważanie położenia, wejście chwilowe w samego siebie, które w charakterze takim, jak Konrad, nastąpić musiało.
Zrywa się więc nasz bohater gorączkowo do czynu, ale przytśm w odpowiedzi na pieśń wajdeloty przeklina wszystko, co jest wzniosłego.
Wyprowadza Zakon w pole i nieczynnością, zaniedbaniem wszelkiego rodzaju niszczy go, demoralizuje, pod litewskie noże prawie naprowadza a w końcu z re-