50 M. Sokołowski.
siebie. Wciskały się w czarne głębie szczelin i załomów, odgrzebywały z pod śniegu ukryte dla oka chwyty, a gdzie nie mogły sięgnąć, tam wysuwały czekan, który wówczas niby wydłużone ramię sondował grubość śniegu, podpierał lub chwytał za szreń lub skałę swym krzywym stalowym pazurem...
Z godzinę tak poraliśmy się z granią, nie zaniedbując przytem kardynalnej reguły ubezpieczenia, by z trójki posuwał się zawsze tylko jeden^
Swinica
Przy bardzo małych ^odstępach, w jakich byliśmy uwiązani, pochód musiał być oczywiście niesłychanie powolny! Mie spieszyliśmy się już jednak, bo przedewszystkiem „mieliśmy czas“, jak z humorem twierdził Marek, a po-wtóre nocna taka wędrówka, zimą, przy księżycu piękną granią, miała w sobie tyle uroku, że radzibyśmy ją byli przedłużyć w nieskończoność...
Stroma i ostra część grani skończyła się wreszcie i do szczytu doprowadził nas już łagodny, lekko wznoszący się śnieżny grzbiet — — — — Cały świat dokoła jaśniał przesubtelną poświatą, która wypełniała głębokie kruże dolin i przelewając się przez ich poszczerbione brzegi lśniła się