— Toś ty taka porządna SM — zawołała Stanisławowa podnosząc głos do takiego fortissimo, że zwabione jej krzykiem sąsiadki, przypadły do drzwi i skupiły się u progu, by zostać świadkami zajmującej, jak przypuszczały,- sceny. — To ty cudzych mężów będziesz bałamuciła? Na służbie ci „nie recht" i lekko ci się żyć zachciało? Ruszaj stąd, bo ci kości pogruchocę! Ja tu mam prawo być! Ja, nie ty! jestem jego żoną, w kościele ślub brałam! Szukaj se innego, a mojemu daj spokój!
Złapała dziewczynę za ramię i do drzwi ciągła.
Marysia szarpnęła się raz i drugi; gdy zobaczyła . stojącą ua progu gromadkę kobiet, wstyd jej się zrobiło odebranego policzka; chciała pokazać, że niewinnie ją pokrzywdzono a przy sposobności wymierzyć sobie doraźną sprawiedliwość; odwinęła rękę i wymierzyła Stanisławowej aż dwa policzki.
Było to hasło do pojedynku na pięści; Stanisław stał z ‘boku i nie mięszał się do bójki; mniej obojętnie zachowała się u progu stojąca gromadka kobiet: z krzykiem rzuciły się między walczące i uprowadziły Marysię do sieni. Jedna z kobiet wyniosła za nią jej tłomoczek i dalszy ciąg tego romantycznego intermezza rozegrał się już w sieni.
Ud tej chwili Stanisław znacznie spokor-niat w obec żony, a być może, iż przyczyniła się do tego w znacznej mierze szybko rozwijająca się u niego choroba.
Stanisławowa pracowała teraz od świtu do nocy, by wyuołać potrzebom, które zwiększały się z każdą godziną z powodu choroby jej męża. Gdy jej radzono, aby go oddała do szpitala, odparła z mocą:
— Palce se odrobię, a do szpitala go nie dam. Mój Jezu Najdroższy! Aż żal bierze na niego patrzeć. A jaki on teraz dobry, jaki pokorny! „Moja Franus — powiada on do mnie wczoraj — nie daj że mnie aby do szpitala. Tam zemrzeć by mi wnet przyszło z głodu, a potem pokrajaliby mnie doldory
niby kiełbasę". Po rękach mnie całował, a jakże! Nie mam sumienia, sprzeciwić mu się w tej jego woli Tłukł mnie on nieraz, to prawda i dokuczaj też był. Ale od czegóż byłby chłop, żeby czasem baby swojej nie przetrącił? Muszę teraz dopaść skądś paru szóstek, bo mnie już tak prosił, żeby mu na jutro kotlecików parę upiec. Przyszły mu na smak kotleciki; ano trzeba zrobić. Takoś pamiętam, że mojemu najstarszemu chłopcu przyszła na smak wodzianka tak kieby to dziś sobota, a w niedzielę mu się zmarło. Ano, trzeba chłopu dogodzić. Niech wie, że co żona, to żona! Święcone też mu jutro dam, boby myślał, że mu żałuję. A coź to, czy jabym mu nie chciała we wszystkiem dogodzić?...
Dogodziła mu w istocie i w tej zbytniej troskliwości dopomogła rozwijającej się chorobie. Po kotlecikach i święconem różnora-kiern, Stani.-ław takiej dostał gorączki, że zawołany lekarz miejski mimo żywej, ze strony Stanisławowej, protestacyi, zatelefor nował do staeyi ratunkowej i sam dopilnował, by bezprzytomnego prawie Stanisława przetransportowano do szpitala.
Odtąd droga do szpitala stała się dla Stanisławowej sumiennie odprawianą pielgrzymką. A kiedy po kilku tygodniach „zmarło się" jej mężowi dokazała prawie nadludzkich wysiłków, zanim wydostała ze szpitala zwłoki męża, by je po chrześcijańsku pochować.
„Już mi on też na tamtym świecie podziękuje — mówiła serdecznie płacząc — Pozna on, żem wierną była żoną, jak Bóg przykazał. Nie dałam, żeby go doktory krajali po śmierci. Trumnę sprawiłam i pogrzebię go, jak się patrzy".
Pochowała męża bez parady wprawdzie, ale ku jej największej radości był i ksiądz i dzwonili w kościele i za trumną szła spora gromadka znajomych i było na pogrzebie tak uroczyście, że się pewnie nieboszczyk ucieszył na tamtym świecie, że taką wierną i dobrą zostawił żonę.
W