3
„W szczupłum mieszkaniu macochy, którą moje próżniactwo bynajmniej nie obchodziło, miałem mieszkanie moje na strychu, do którego po drabinie wchodziłem, gdzie tylko na pościeli mogłem siedzieć, pisać lub czytać grammatykę. Tam między innemi rzeczami, postrzegłem wór papierów po ojcu moim zebranych. Między listami, regestrami, było wicie drukowanych na arkuszach i pół-arkuszach mów sejmu czteroletniego, wierszy najwięcćj na imieniny różnych panów lub króla Stanisława, jak to bywało zwyczajnie, iż podobne rzeczy osobno drukowane, po wszystkich się domach rozchodziły prędzój, niż gazety i książki. Z chciwością wielką odłączałem te skarby mojej lektury od papierów na nic nieprzydatnych, a biorąc po zwitku w pole, czytałem głośno to mowy, to wiersze. Wiersze sprawiały mi rozkosz, jeżeli w mch jakie porównania, jaki obraz znalazłem. Ubogie to było żniwo: powinszować Naruszewicza, księdza Żukowskiego, lecz były i niektóre Trębeckiego bez podpisu, które mi się nieskończenie wyższe zdawały i w pamięci utkwiły. Te jednak wiersze lubo wcale dla mojego wieku i moich skłonności niestosowne, obudziły we mnie chęć pisania, a przynajmniej naprowadziły mię na poznanie zewnętrznego składu wiersza. Póki jeszcze służyła pora jesienne, chodziłem w pole i ukryty w gęstwinach układałem w rymy, co mi do głowy przyszło, jak pisklę w gnie-zdzie, które instynktem danym wiedzione, i inne ptaki naśladować usiłuje..... Przecież zbliżyła się wiosna razem z Wielkanocą. Zajmowało mnie wielce nabożeństwo wielko-tygodniowe, a przez znajomość z organistą należałem w części do czynności kościelnych. Uderzyły mnie szczególnie śpiewane przez niego-psalmy przy grobie Chrystusa. Śpiewałem je z nim samym później kolejno, nazajutrz całe rano i po południu sam nie ustawałem śpiewać, a organista z ochotą dał się wyręczyć. Nigdy nie zapomnę uroku, jaki na mnie wtenczas sprawiły tak śpiewane pieśni Dawida!
Po skończonej uroczystości wielkanocnój, potrafiłem uprosić od organisty książkę, której używał, i czytałem i śpiewałem w polu, uchodząc najdalej, żeby mię ludzie nie słyszeli. Pogodziłem się z zarzuconą grammatyką łacińską i czułem słodycz tego języka. Marzenia moje zaczęły być nie już tylko poetyczne, ale i religijne, a od smutku i tęsknoty do błogiej wesołości i nadziei mych marzeń przeszedłem.”
Ojciec Kazimiórza (mówi L. Siemieński biograf lat dziecinnych Brodzińskiego) po śmierci żony przeniósł się do Lipnicy-Murowanćj. Duże gospodarstwo i pięcioro drobnych dzieci, zniewoliły go, acz już był w podeszłym wieku, szukać powtórnej małżonki. Wkrótce nieszczęściem ją znalazł. Byłato osoba ładna,-lecz uboga. Spodobała się ojcu; on dostał żonę, dzieci macochę. Skromna i pokorna z początku, stała się wnet pysznym aniołem i cały dom w piekło zamieniła. Panując samowładnie nad słabym i powolnym mężem, stała się postrachem nietylko domu, ale całej wsi i okólnych sąsiadów. Pijaństwo obok najgwałtowniejszych passyj; brak wszelkiój znajomości świata obok wielomów-ności; chciwość robienia majątku niegodziwemi sposoby, obok chęci okazałości; duma z swego rodu, od którego była nienawidzoną; byłyto jeszcze lekkie jej wady. Ojciec powolny, skąpy, ale jak najmnićj gospodarny, ceniący spokoj-