159
że, ostro chłostał swoją kredką, rozpasanych na bezprawia, i tych co w nierządzie, w bachusowych zapustach gnuśne życie pędzili.
Jednakże jako młody jejzeze, i do krotochwil temu wiekowi właściwych z przyrodzenia nawykły, dał się uwieść na czas krótki, chciał ubawić siebie i drugich, w sposób niewłaściwy plemieniu naszemu, a przez to w sprawiedliwej u wszystkich ziomków pogardzie. Zjawił się podówczas na ulicach Warszawy jakiś kuglarz, włóczęga z Niemiec, z małpami, pieskami tańcują-cemi, z bębenkiem i fujarką, a chodząc z domu do domu na dziedzińcach, lub na miejscach gdzie mu łatwiej było próżniaków i gapiów przywabić, skokami małp i piesków bawił tłuszczę. Postrzegł to Orłowski, i mając jeszcze głowę zbyt młodą, tak upodobał te zabawy, że za wspólnika do tych krotochwil niemieckich przyłączył się, a nawet miał odwagę wsiąść na osiełka, i z bębenkiem w ręku jeżdżąc po ulicach, pomagał uwagę ludu zwracać na te niemieckie komedye. Jak długo w tym błędzie zostawał, i tego Niemca był wspólnikiem, nie wiadomo, pewno jednak, że blizko roku, miał takie podług swojej myśli rozrywki i zapusty, i aż dopiero wtenczas kiedy go towarzysze, już namową, już wyśmiewaniem od tak niewłaściwej drogi, a nawet imię nasze krzywdzącej odprowadzili.
Nie uważał Orłowski tego ustępu w życiu swojem za bardzo naganny, bo kilkakrotnie ołówkiem i piórkiem na papierze swój obraz, siebie na osiołku siedzącego z bębenkiem skreślił, a że był wzrostu słusznego, dziwnie i śmiesznie wyglądał w tej postawie, kiedy mu nogi po ziemi się wlokły. Jeden z takich własnoręcznych obrazów Orłowskiego, niedawno widziałem w zbiorze znakomitego rysownika, i wielbiciela utworów pędzla. Dziwnem to jest zjawiskiem dla badacza przyrodę miłującego, wnikać w tajemnice skłonności człowieka. Bo jeżeli przypuścimy, że Orłowski w młodości rannej osierocony nie mógł znaleźć w obcej osobie zacnego i rozsądnego przewodniku, któryby nauki dając, kierował jego umysłem, obrabiał go, i wskazywał najprzyzwoitszą ścieszkę, po którejby w dalszem życiu miał postępować; to dlaczegóż w późniejszych latach, a nawet i w starości, tojest wtenczas, kiedy powaga i rozsądek zwykle najdobitniej w czynnościach objawia się, Orłowski przy dziwactwie i śmieszności na zawsze pozostał, tak, że z nim trudno było rozmowę przyzwoicie prowadzić, gdzieby on albo bujnego dowcipu, albo też wielce grubej śmieszności nie wrzucił. Tam tylko serio rozprawiał, gdzie mógł obficie i do syta swój talent i swoję doskonałość wychwalać, poniżając i gardząc innymi artystami, jakoby niegodnymi zawiązać rzemyka u jego obuwia, lubo za prawdę mówiąc, wielu z nich i nie rozumiał. Ale jak zwykle na śniecie bywa, zbytnia miłość własna zawsze jest ślepą, i prócz siebie, nic więcej nie widzi: dlatego tóż Orłowski z zuchwałością sobie właściwą, lekceważył wszystkich innych, a nawet i o samym Wer necie wcale niekorzystnie się odzywał, mówiąc, że konie jego nie są naturalne, i jak panna usznurowana wyglądają.
Kiedy już po zngojeniu blizn odzysknl pierwotne zdrowie, kiedy po tak nieszczęśliwej spółce z Niemcem kuglarzem, przyszedł do upamiętonia się,