noc wędzimy się w tych oparach. Uszy nie mogą przestać słyszeć. Myśl nie może przestać pojmować. Jesteśmy od tego chore już po prostu. Nie śmiemy sobie w oczy patrzeć. Udajemy, że nic, że nie rozumiemy, co niestety jest nieprawdą, bo już na Brygidkach, dzięki rosyjskim małolat-kom, miałyśmy możność osłuchania się z mnóstwem tych zwrotów i terminów. Usypia nas to i budzi. Za oknem, nad oknem, pod oknem, blisko, daleko, w dole, w górze. Jesteśmy zewsząd objęte tym plugawym piekłem, zalane, zalepione śluzem chorobliwie wyuzdanych słów, utopione w czymś, co poniża, znieważa, kaleczy twoje - Bóg wie po co aż tu ze sobą przywleczone - człowieczeństwo, a czemu bronisz się daremnie bezsilnym, w więzienny tobołek wgniecionym płaczem...
W Kijowie byłyśmy tylko dwa tygodnie. Była dwa razy bania i jeszcze jedna noc spędzona w sobaczce. Wreszcie w pierwszych dniach grudnia na noc - transport.
Dostałyśmy na drogę chleb - piernik nie chleb - świeży, ciepły jeszcze i świetny. Mówiłyśmy sobie, że to od świętego Mikołaja...
I znowu jazda za reszotką, i znowu czarny woron, znowu stanie godzinami pod jakąś ścianą, znowu bania, rewizja i dawaj w kameru...
Z Odessy została mi w pamięci zupełnie mimo grudnia nieogrzewa-na, ciemna, wilgotna cela o betonowej podłodze, na której leżały zbutwiałe sienniki z garstką stęchłych plew. Marzłyśmy tam potwornie. Na dworze mróz aż parzy! Szparami małego okienka dmie przejmujący ziąb. Śpimy ubrane, we wszystkim, co która ma. Stawy łamią całą noc, o rozgrzaniu się nie ma mowy do rana.
Pierwszy raz w miejsce dyżurnych mamy tu kobiety. Jedne gorsze od mężczyzn, burkliwe, brutalne i złe, inne łagodne i względne. Na szczęście jesteśmy tym razem same w celi. Tylko nasza lwowska piątka.
Dziwne, jak to cela wiąże i łączy ludzi! Nawet takich, którzy w normalnych warunkach mało by mieli wspólnego. Jak szybko taka zupełnie przypadkowo przez los sprzęgnięta grupka stapia się w śmieszną małą całość, której poszczególne komórki zamiast ,ja” zaczynają myśleć „my”. Choć dobór piątki jest, jak się rzekło, dość przypadkowy i mieszany, teraz - kiedy nas już razem wywieźli z kraju, kiedyśmy się zżyły i oswoiły z sobą- niczego się tak nie lękamy, jak rozdzielenia! Nie! Za żadne skarby nie chcemy, by nas rozłączono!
Jest nas zatem tylko pięć w tej odeskiej celi. Pani Wójtakowa, ja, panna Wanda, Julia i Grażyna. Wymieniam nas wedle starszeństwa. To nic,
87