klasy, który nam wszystkim przysługiwał po ukończeniu kursów. Orzeczono, że tytuł ten będę mógł zdobyć na podstawie opinii dowódcy po odbyciu dalszej praktyki jako oficer nawigacyjny.
Byłem bardzo zmartwiony. Po przybyciu do Lipawy sfotografowaliśmy się wszyscy razem z instruktorami, po czym spisano nas z torpedowca i zameldowaliśmy się w sztabie dowództwa floty po przydziały. Zdumiony byłem, gdy dowiedziałem się, że dla zdobywania praktyki przydzielono mnie na starą kanonier-kę, bardzo mocno uwiązaną w ustronnej części portu lipawskie-go i służącą jako okręt-więzienie dla rozmaitego niespokojnego elementu marynarzy z całej Floty Bałtyckiej. Cios był dla mnie ciężki. Zostałem odsunięty od swego dywizjonu torpedowców, gdzie spodziewałem się zająć stanowisko grupowego oficera nawigacyjnego u swego dowódcy na „Stierieguszczim”, którego dobrej opinii mogłem być pewny. Odchodziłem na jakiś dziwny okręt karny, nie należący do floty czynnej i na koniec z całą pewnością pozbawiono mnie jakiejkolwiek możności praktyki w nawigacji, gdyż kanonierka „Groziaszczij” nie zamierzała wyruszyć z portu. Nic nie pomogły moje argumenty i spostrzegłem, że za tę locję wpakowano mnie jakby do kwarantanny.
Nie było rady, ubrałem się w strój służbowy i zameldowałem się na „Groziaszczim”. Przyjęto mnie z radością, gdyż brakowało tam jednego oficera wachtowego. Zacząłem niezwłocznie służbę, która polegała na codziennym pełnieniu wachty w ciągu czterech godzin. Na noc przedsiębrano specjalne środki ostrożności w stosunku do „buntowniczych” marynarzy. W ciągu dnia odbywały się zajęcia jak na każdym zwykłym okręcie. Byłem jednak na stanowisku oficera nawigacyjnego. Dowódca przeważnie przebywał na lądzie w swoim mieszkaniu. Starszy oficer lejtnant Szwarc spisał się kiedyś niefortunnie na jednym z transportowców podczas wojny japońskiej i był stale rozgoryczony niesprawiedliwością. Inni oficerowie, przeważnie żonaci, w czasie pozasłużbowym również udawali się do swoich domów. Wieczorami często przesiadywaliśmy w kajutkompanii ze Szwarcem, który znalazł we mnie wdzięcznego słuchacza.
Jak zwykłe nie ma złego, co by na dobre nie wyszło: przydzielenie mnie na „Groziaszczego”, który stale stał w porcie, dało mi możność zająć się sprawą uzyskania mieszkania w jednym z domów oficerskich w porcie wojennym. Jak to zwykle
111