ne! Nie wiem, jakich socjalistycznych demonstracji obawiali się na 1 maja, dość, że musieli się czegoś obawiać, skoro tak dalekowzroczne zarządzenia zostały w związku z tym dniem wydane. Wzięli też z celi na osobny blok cały „element wywrotowy”. Poszła więc narwana Wala i nieobliczalna Rysia i Staszka, rozwrzeszczana przemytnica z Katowic, i kilka jeszcze z pierwszej kamery. Dopiero gdy ów drażliwy dzień spokojnie przeminął, wróciły i one, i wszystkie czerwone troczki, szmatki, nitki. Niebezpieczeństwo zostało szczęśliwie zażegnane.
Z wszelkiego rodzaju praniem, myciem i piciem sprawa jest dość skomplikowana. Wodę dostajemy raz na dzień, wieczorem Zakarpackie przynoszą ją do schodów w olbrzymich baniakach, które trzeba już potem samemu przydźwigać na celę. Robią to dyżurne, do których, jak zwykle, należy także wyniesienie rano pełnych wiader z kąta - paraszki bowiem się skończyły, są tylko nienakryte wiadra - wyszorowanie podłogi i pozamiatanie celi. Wodę kolejno na kojki rozdaje starosta z równym prawie namaszczeniem, co zupę i czaj, bo woda ma dla nas bodajże większą od nich wartość. Kazionna, otrzymana tu do użytku spora jej rynka wystarczyć musi do mycia, picia, zmywania posudy i prania. Do bani prania brać i nie wolno, i nie warto. Woda tam przeważnie zimna i tak jej mało, że często nie ma czym mydła z siebie zmyć. Zatem prać musimy w celi. Mamy dwie obite miednice. Stoją w kącie na stołku. Do mycia trzeba sobie rano zamawiać kolejkę długo naprzód. Do prania też. Brudne mydliny okazały się przy bliższym poznaniu niesłychanie cennym nabytkiem po poprzedniczce. Mydła mamy bardzo mało. Łakomimy się zatem na cudze mydliny. Oczywiście są i w tym pewne finezje. Np. mydliny po praniu Różowej Cesi mają największy zawsze popyt. Cesia jest schludna i czysta jak szop pracz. Ma zresztą jeszcze polskie mydło i nie żałuje go nigdy.
Strych mamy na środku celi pod sufitem. Całe festony kolorowych i białych łaszków schną w ciepłym przeciągu, zaś w nocy bielizna ta zasłania miłosiernie wiszącą tuż nad nami żarówkę. Nieodmiennie każda rewizja zdziera nam sznurki i wyrywa gwoździe - nieodmiennie, w chwilę potem, znajdują się jakimś cudem nowe i znów cały sufit bieleje od tych girland wilgotnych...
W południe, kiedy okna pełne są słońca, kiedy niedawno wyszorowana podłoga lśni mokrymi deskami, a nieprzeliczone pary najrozmaitszych butów czekają równo wzdłuż nar - cela nasza ma wygląd jasny, pogod-
133