brano kogoś na cel. Artylerzysta mówił spokojnym głosem liczby celu, które niezwłocznie były przekazywane odpowiednim bateriom przez telefonistów. Widać było, jak znajdująca się przed naszymi oczami wieża zaczynała się wolno obracać, a lufy dział stopniowo się wznosiły wyżej, wyżej, aż w pewnej chwili się zatrzymywały gotowe do wyrzucenia swoich ciężkich pocisków. Artylerzysta miał pod ręką guziki buczków, naciśnięcie jednego z nich dawało jednej z baterii sygnał „ognia”. I jeżeli chodziło o działo dziesięciocalowe, to lepiej było po tym buczku zniżyć głowę za ochronę opancerzonej ściany rubki, gdyż słupy ognia, które wydobywały się z obu luf, powodowały uderzenie gorącego powietrza w samą twarz. Potem wstrząs i huk i wszyscyśmy patrzyli uważnie, gdzie spadną pociski. Jeszcze bardziej przykre były dla nas, znajdujących się w rubce, przednie działa ośmio-calowe. Próbowałem zatykać uszy watą, ale lepiej było bez tego, tym bardziej że czasem musiałem nie tylko mówić, ale i słuchać. Trzeba było tylko otworzyć podczas salwy usta. W rubce każdy robił swoje. Artylerzysta podawał celownik, sprawdzał potem, gdzie padną pociski i natychmiast dawał poprawkę do drugiej salwy. Było dobrze, gdy trzecia salwa „nakrywała” przeciwnika.
Oficer nawigacyjny stał przy sterniku i kierował sterowaniem statku tak, aby nie szedł po linii prostej, lecz wykrzywionej, pozwalającej z jednej strony utrzymać przeciwnika przez czas dłuższy w nakryciu, z drugiej zaś strony stawiać swój okręt w pozycji takiej, ażeby najwięcej ciężkiej artylerii wykorzystać przy jednoczesnym najmniejszym odsłanianiu własnej burty. Oczywiście, przechodziłem w szkole wszystko to w teorii, ale musiałem dużo popracować, ażeby dobrze przygotować każde strzelanie ćwiczebne, co robiliśmy bardzo dokładnie z Wiatkinem. Myślę też, że osiągnęliśmy na ćwiczeniach bardzo dobre wyniki i nie byłoby nam trudno powtórzyć je w prawdziwej bitwie. Wiatkin nie zwracał uwagi na nic innego, jakby nic więcej nie istniało oprócz jego celownika, sekundomierza i kilku baterii, zawsze gotowych oddać swoje pociski. Jako oficer nawigacyjny mogłem patrzeć i rozglądać się dokoła. Natomiast dowódca stał przy nas i tylko milcząco aprobował rozkazy. Kapitana Pyszno-wa nazywaliśmy „Wspaniały” ze względu na rzeczywiście dobrą postawę oraz dlatego że na mostek przychodził zawsze w białych rękawiczkach zamszowych.
136