gdyby nigdy nic - tobół na plecy i jazda! W drzwiach obory robi się ciemno, gdy przestępuje próg.
Niedługo niestety dano nam panować w tych pałacach!
Ledwie zdążyłyśmy uporządkować nasze legowiska, a potem w bajorze za oborą umyć się trochę i przeprać rzeczy - kazali się nam wynosić ze stajni!
Część poszła do dużych, drewnianych, okropnie pono zapluskwio-nych baraków, a to, co zostało - do płóciennej pałatki.
Pałatka ta, jak olbrzymia purchawka, bieleje na wysokim nadrzecznym cyplu. Sączy się w nią przez płótno światło mętne i nierealne, takie, jakie by mogło padać przez mułem zmąconą, płytką wodę. Dwa piętra niziutkich, zieleniną zawalonych nar, żelazny piecyk i stary, cieknący cebrzyk w kącie - to wszystko. Kawały zbutwiałych desek wgnieciono wprawdzie tu i tam w klepisko, ale zyskało się to tylko, że dno pałatki ma dzięki temu różne nieprzewidziane poziomy i zaklęśnięcia, wypełnione trzaskami i śmieciem. Przewiewu tu nie ma żadnego. Nawet wtedy, gdy niskie, z zawiasów wypadające drzwi są otwarte, musi się je szczelnie zatulać dwoma spłachciami brezentu, bo tumany komarów wciskają się szybciej od powietrza. Kwaskowaty zapach przewiędłych witek i lekki swąd tlejących w piecyku trzasek wypełnia cały namiot.
Do tej to pałatki musi się wtłoczyć 60 kobiet. Zdobywam miejsce na dolnym piętrze nar, po prawej, niedaleko wyjścia, obok siostry Józefy, szarytki, i Małej Władzi. W budę naszą można się wczołgać tylko na czworakach. Byłoby w niej całkiem ciemno, gdyby od strony wezgłowia nie wczołgiwał się tu - też na czworakach - lekki poblask od płóciennych ścian. Spokojne na szczęście starsze Żydówki mieszkają tym razem nade mną. Toteż śmiecie, prószące mi stale na głowę i w oczy, jest o wiele mniej dokuczliwe od tego, które sypało się na mnie na barży. Bo człowiek już taki jest. Ta sama rzecz, jeśli pochodzi od jawnego wroga czy wypływa z czyjejś rozmyślnej złośliwości czy chamstwa, jest daleko cięższa do zniesienia. A tu ta poczciwa zezowata Finkiel, gdy tylko wytknę głowę z budy, zaczyna mnie przepraszać.
- Mnie jest tak niewymownie przykro, wierz mi pani. Ja się sama po prostu obawiam poruszyć na kojce... Kto to widział takich szpar w deskach... - więc choć śmieć zostaje śmieciem, niepodobna się już złościć.
Marysia z Heleną mieszkają naprzeciw mnie, na piętrze. Jaśniej tam, ale pochyły dach namiotu leży im już dosłownie na głowach, gdy usią-
185