Tonio nadal, jak gdyby nigdy nic, przenosił pudła ze świecami, Floss nawet nie odwróciła się i wciąż z Edgarem w ramionach zmierzała w stronę Elbego. Łucja, Nicholas, Fred i El Jeffery nadal byli zajęci swoimi sprawami, choć zdołałam zauważyć niewielką zmianę w magicznym świetle. Drgnęło w ramionach Nicholasa i nieco zmieniło położenie. Mnie jednak wryło w ziemię. Zatrzymałam się w miejscu i być może dlatego udało mi się usłyszeć odpowiedź Maxa.
- Mam nadzieję, że to trudna przeprawa tak cię urządziła. Wyglądasz koszmarnie. - Przyjrzał mu się krytycznie i po chwili dodał: - Ale, do cholery i tak wyglądasz o niebo lepiej, niżbym sobie tego życzył.
Taka wypowiedź łagodnego zwykle Maxa zszokowała mnie. Obróciłam się w miejscu o sto osiemdziesiąt stopni. Max wyglądał, jakby znajdował się w bokserskim ringu i za chwilę miał przystąpić do walki. Gdyby nie trzymał przed sobą fragmentu scenografii z moimi dekoracjami, prawdopodobnie jego pięści już wylądowałyby na twarzy Majora. Małe złoto-czerwone kurtyny drżały na swoich drucikach. W jakiś sposób ten fragment sceny w jego dłoniach nabrał nagle groźnego znaczenia. A Major rzeczywiście wyglądał okropnie. Był blady, miał przydługie potargane włosy, a policzki pokrywał nadmierny zarost. Prawdopodobnie był ubrany w te same ciuchy, w których widzieliśmy go ostatniej nocy, gdy opuszczaliśmy fabrykę czekolady, ale wyglądały na znacznie bardziej znoszone i zniszczone. Cienie pod oczami zdradzały zmęczenie i cierpienie, jakiego musiał ostatnio doznać. Jedno ramię miał na temblaku. Poruszał się sztywno, zupełnie tak jakby najmniejszy ruch sprawiał mu ból. Jego spojrzenie powędrowało w górę i w dół po sylwetce Maxa.
- Za to ty wyglądasz absolutnie uroczo z tą maleńką sceną.
Max zacisnął w pięść wolną dłoń. Stanęłam przed nim i wtrąciłam:
- Tak właściwie, to jest mój kawałek sceny. Potrzebowałam tylko kogoś do pomocy przy przenoszeniu. Max, bądź tak dobry i odszukaj Łucję. Potrzebowała tego kawałka i zaczęła się już martwić, że gdzieś się zapodział.
Max wciągnął głęboko powietrze. Jego pierś wysunęła się do przodu, ale kiwnął głową na zgodę i poszedł do Łucji.
- Ach, jak słodko. Bronisz go - zakpił Major.
- Prawdę mówiąc, sądziłam, że bronię ciebie. Wyglądasz, jakby byle podmuch wiatru mógł cię przewrócić. A Max jest o wiele silniejszy. - Wzruszyłam ramionami. - Ale po namyśle muszę przyznać ci rację. Prawdopodobnie Max mógł cię zabić, a to zepsułoby jego reputację. Nawet tutaj.
Reginald podszedł do nas i stanął blisko Majora. Jak ochroniarz. Typowym dla niego, irytującym głosem wybełkotał:
- Mam się nią zająć, szefie?
Zanim jednak zdołał to wypowiedzieć, zmaterializowała się obok nas starsza wersja Freda. „Zmaterializowała”, ponieważ kiedy Reginald otwierał usta, jeszcze jej tam nie było, a kiedy kończył mówić, Fred Starszy już stał obok nas. Ot tak po prostu. To było jak obserwowanie magika przy pracy. Nowo przybyły był blondynem, zupełnie jak Floss, ale był wyższy i cięższy od Freda. Jego sylwetka wręcz emanowała brutalną siłą. Jednak w jego manierze było coś, co sugerowało, że zawsze dostawał to, czego chciał, i to na skinienie dłoni,
15 - Mrok kwiatów 225