bem żywiony człowiek śmierdzieć może we śnie. Wprost słabo się robi. Małe, na głucho zabite okno jest w dodatku zastawione narami. I tyle z niego zysku, że nocne słońce leje się strumieniami w ten smród i upał -mętne, niskie, ścigające człowieka w każdym kącie. Oczy mnie pieką i mam ochotę uciec przed tym blaskiem - pod nary choćby - wszystko jedno gdzie, byle w cień.
Dowiadujemy się, że lekarka z sangrodka nie przyjechała jeszcze i nie wiadomo, kiedy przyjedzie. Trzeba więc czekać, i to tu, w tej smrodliwej, rozchrapanej izbie. Nad niektórymi, bardziej chorymi ode mnie, ulitował się zawiadowca stacji. Pozwolił im wejść do swojej klitki i położyć się na pryczy. Reszta jednak musi czekać tu. Nie wiem, jak i kiedy znajduję się w kącie, na podłodze. Wszystko jedno, wszy nie wszy, plwociny nie plwociny, dymiąca mi w słońcu pod czyimiś krokami w samą twarz podłoga. Kulę się ciasno, bo mnie wszystko w środku boli coraz bardziej, i leżę we własnej gorączce jak w tętniącym obłoku. Może nawet śpię. Nie wiem.
Kiedy po iluś tam godzinach zjawiła się lekarka - gruba, utleniona Żydówka o obleśnie słodkich, krótkowzrocznych oczach - oświadczyła, że ma tylko dziesięć wolnych miejsc w sangrodku, wybrała najciężej chore Żydówki, załadowała je do pociągu i odjechała. Nam zaś kazano wracać na Workutę - piechotą.
Powrotnej drogi już prawie nie pamiętam.
Mam czerwonkę.
Leżę jak zdychający pies w mojej budzie i wiję się z bólu. Namiot łopocze dzień i noc i przemytnica Staszka drze się nade mną na narach. Ma wprawdzie ciężkie zapalenie płuc, ale pozwala sobie na takie ąwan-tury i histerie, na jakie tylko takiego typka stać. Miski latają po pałatce, wszyscy mają przy niej pełne ręce roboty, a każdy zastrzyk czy zażycie lekarstwa - to nowe piekło.
Poczciwy wracz jest u nas parę razy dziennie. Włazi do mnie pod nary na czworakach i wiem, że robi wszystko, aby mi ulżyć. Niewiele jednak może. Lekarstw nie ma żadnych. Prócz kleiku i kwaśnego mleka nie wolno mi niczego wziąć do ust. Kleik zdobywa się tu cudem. Poczciwa Długa Krystynka, która z powodu awitaminozy ma teraz często zwolnienia, czuwa nad tą odgrzewaną w kółko łyżką papki w garnuszku. Mleka w ogóle nie ma. Trzeba by je dopiero kupić w sklepiku i postawić na kwaśne. Pozwolenie na zakup raczył mi wprawdzie wydać naczelnik, ale nie
198