liśmy sanitarny samochód wśród drzew przed oczyma coraz częściej latających lotników niemieckich.
Z powodu nalotów oraz obstrzałów z karabinów maszynowych ze samolotów, kuchnie połowę przybywały do naszego oddziału tylko nocą, tym więcej, że droga na tym odcinku biegła tuż nad zatoką i wszelki ruch był na niej widoczny, tak dla lotników, jak i dla oddziałów niemieckich umieszczonych nad zatoką od strony Pucka. Przyznam się, że było mi bardzo trudno przyzwyczaić się do jedzenia tłustej grochówki w nocy między 24 a-2 rano.
Później zostałem przeniesiony do samej Kuźnicy i rozlokowałem się w rynku, w piętrowym pensjonacie „Morskie Oko”, gdzie urządziłem punkt opatrunkowy.
Niemcy nie posuwali się drogą lądową w kierunku Helu; poza lotami wywiadowczymi był pozorny spokój.
Jednostki marynarki niemieckiej obstawiły Hel jakoby zwartym parkanem od strony wielkiego morza. Widzieliśmy je stojące na widnokręgu, ustawione równolegle do Helu w kilkukilometrowych odstępach, nieruchome i milczące [...]
W Kuźnicy przebyłem dalszy nalot niemieckich samolotów. W odległości może 150 m od zajmowanego przez punkt opatrunkowy pensjonatu, były za torem kolejowym domlki rybackie.
Pewnego dnia właścicielka pensjonatu „Morskie Oko”, mieszkająca w takim domku, zaprosiła mnie na obiad. Wskazawszy bosmanowi sanitarnemu, dokąd się udaję, poszedłem. Siedząc przy stole nagle usłyszałem silny warkot samolotów. W chwilę później wpadł do pokoju mat sanitarny, krzycząc: „Panie poruczniku — nalot”. Wypadłem z pokoju i w tej chwili nastąpiła silna detonacja. W miejscu, gdzie był pensjonat „Morskie Oko”, wznosiła się gęsta szaro-biała ściana kurzu i dymu. Spojrzawszy w bok widziałem, że bosman oraz mat są przyklejeni jakby rozkrzy-żowani na ścianie domku — twarze szare i oczy rozszerzone przerażeniem.
Zdałem sobie później sprawę, że na pewno wyglądałem tak samo.
Słychać było łoskot samolotów, detonacje bomb, strzały karabinów maszynowych i łomot sypiących się dachówek.
Mat krzyknął: „Panie poruczniku — na wydmy”. Mechanicznie przelecieliśmy małą przestrzeń do wydm nad wielkim morzem i rzuciliśmy się na stoku wydmy porośniętym skąpą długą trawą.
W tej samej chwili usłyszeliśmy warkot samolotu i ujrzeliśmy lecący nisko znad wielkiego morza samolot idący, jak się zdawało, wprost na nas. Leżeliśmy jak żywa tarcza na strzelnicy i byłem pewny, że dostaniemy serię z karabinu maszynowego w plecy, lecz samolot nie strzelał; przeleciał nad nami prawdopodobnie z zamiarem rzucenia bomby. Zaczęliśmy biec w kierunku najbliższego lasu, gdzie leżąc na ziemi czekałem końca nalotu. Trudno Ocenić, jak długo mógł ten nalot trwać, przypusz-
224