nie pozwolono oglądać im! Oni rozmawiali z - wyuczonymi jak papugi właściwych odpowiedzi - robotnikami, stypendystami, uczniami i dziećmi, ja - z bezimienną szarą masą nie samych bandytów i nie zbrodniarzy, jakich by się może należało spodziewać po tiurmach, ale także ludzi tylko bezbronnych, tylko nieszczęśliwych, tylko zastraszonych, którzy się w tej tiurmie nareszcie przestali bać i zaczęli szczerze mówić prawdę.
Ośmielam się zatem twierdzić, że ten, kto nie widział tej mojej Rosji, a zachwyca się tą od frontu, tą na pokaz, tą malachitową, rozreklamowaną, zakłamaną, propagandową, czy ten, kto wierzy, że komunizm dba w istocie o tę najszerszą, proletariacką czarną masę - ten błądzi, fatalnie, naiwnie i niebezpiecznie.
Cóż z tego jednak, że ta stojąca przed pustą witryną, w kocu na grzbiecie i ręczniku na głowie, zabłocona łachmaniarka, którą widzę w szybie, ośmiela się to twierdzić?! Omotany czerwoną bibułką gipsowy Stalin drwi sobie z niej kpiąco i zwycięsko... A może nie tylko z niej? Może z całego naiwnego świata? I pewnie.
Późnym popołudniem jesteśmy wreszcie na dworcu. Doktor zdobył dla naszej grupy pół wagonu, ma już jego numer i teraz trzeba tylko odszukać ten wagon na torach.
Musieliśmy wczoraj dochodzić do dworca od przeciwnej strony. Nie widziałam bowiem tego, co zobaczyłam dziś. Wszystkie przejścia, wszystkie skwery, wszystkie sady, ogródki i perony zawalone są uchodźcami. Leży to na gołej ziemi, na mokrych kamieniach razem z tobołami, piernatami, dziećmi. Wzdłuż płotów, wzdłuż murów, wzdłuż dojazdowej ulicy. Wrzask, płacz, krzyki dzieci. Od tygodni i miesięcy czyhają tu na pociągi. Nie wiem, co lepszego czeka tych biedaków gdzie indziej i dlaczego płot, beton czy błoto innego dworca miałyby być lepsze od tego. Coś ich widocznie gna, coś zmusza do pchania się dalej, coś sobie obiecują po tej wabiącej ich smugami szyn dalekości.
W chwili, kiedy dochodzimy do dworca, musi chyba taki upragniony pociąg odjeżdżać właśnie. Wszystko w obłędnym pośpiechu i wrzasku ładuje na grzbiet zabłocone tobołki, bety, dzieci, naczynie i rusza ślepą od rozpaczy i determinacji ławą ku peronowi. I tam dopiero rozpoczyna się walka, tratowanie, obłęd. Znika człowiek, zostaje masa - najstraszliwszy, stugłowy potwór! Mam w pamięci czyjąś spoconą twarz o wyduszonych na wierzch wysiłkiem oczach, bezradny, pełen śmiertelnego lęku wzrok zgubionej w tłumie staruszki i blade, wytrzeszczone zdumieniem,
278