rym z okolicznych kołchozów warunki są możliwie najlepsze, i zapewnia, że nas na zły nie puści.
Chcąc się odwdzięczyć placówce za pomoc, chodzimy prawie wszystkie do kuchni. Ugotowanie choćby zupy tylko dla tyluset ludzi to nie w kij dmuchał! Całymi dniami obieramy więc kartofle i krajemy jarzynę. Olbrzymie kotły pełne w plasterki pokrajanej marchwi podobne są, gdy się silnie zmruży oczy, do mokrych grządek kwitnących nagietków -takie to świeże, soczyste i kolorowe. Te z nas, które chodzą do pracy, dostają nadprogramowy kawałek chleba, czasem kociołek kartofli z cebulą, a przy robocie wolno nam jeść surową marchew. Ile same chcemy. Raz, w nagrodę pilności, dostałyśmy od zarządu placówki po kawałku mydła, innym razem po szklance jagód, wreszcie - jako najwyższą premię - pół szklanki od miesięcy niewidzianego cukru! Inna rzecz, że z cukru tego było więcej kwasu niż słodyczy. Te, któiym nie chciało się chodzić do kuchni, zobaczywszy u nas ten nieszczęsny cukier, tygodniami potem wypominały nam zjadliwie to wyróżnienie jako osobistą krzywdę. Cukru zaś było za mało, by się nim z wszystkimi podzielić.
Dzięki ruchliwej zaradności Heleny udaje mi się spławić świetnie na bazarze moje jasne pantofelki na wysokim korku. Wiozę je od Chersonia i wcale nie zanosi się na to, abym je miała sposobność sama jeszcze kiedy włożyć. Helena sprzedaje też swoją suknię - mamy zatem znowu ruble! Kupujemy sobie co dzień po czarce mleka, które - znowu Helena - umie cudem wytrzasnąć od karakałpackich czy uzbeckich bab łapanych świtem po zapłotkach lub po chałupach. Nie wiem, czy im nie wolno tego mleka sprzedawać, czy go mają za mało dla siebie, dość, że rzecz wcale nie jest łatwa, nawet za pieniądze. Ale Helena zdobędzie zawsze wszystko, co postanowi zdobyć! Zachodzimy z Marysią w głowę, w jakim języku porozumiewa się z tymi babami. Żadna z nich po rosyjsku właściwie nie umie i są raczej w stosunku do nas podejrzliwe i nieufne. Helena jednak po wszystkich trudnościach przechodzi górą jak wiatr po drzewach. Pokumała się już nawet z jedną z Uzbeczek i wraca co dzień z tych rannych gonów z rozwianym włosem, różowa od wiatru, z oczyma zie-leńszymi niż zwykle, niosąc na dnie zasmolonego kociołka cudownie białe, tłuste mleko. W przeddzień odjazdu owa pozyskana Uzbeczka po długiej, poważnej przemowie wręczyła Helenie kolorową chustkę - ciem-nowiśniową, sporą szmatkę w olbrzymie błękitne gwoździki - na szczęście. Tak przynajmniej zrozumiała Helena i wierzyła święcie, że jej ten
327