momencie odezwała się syrena, oznajmująca nowy nalot. Gwałtowne salwy 21 baterii i białe obłoczki pękających wysoko w powietrzu pocisków wskazywały kierunek nalotu. Samoloty szły z morza w kluczu bojowym. Wskoczyłem z kapralem do leja po bombie lotniczej na piaszczystej wydmie z rzadka porośniętej krzakami jałowca i sosenkami. Z leja przyglądałem się, jak sprawnie dziewczęta opatrywały rannych i lokowały ich do karetki. Zabitych znosiły w jedno miejsce i układały ich na piasku rzędem. Pewnie karetka zabierze trupy w następnej turze. Teraz tylko odła-mywano im połówki „legitymacji śmierci” i nawlekano je na kółko z drutu.
Gdy samoloty odleciały, doszliśmy do 21 baterii. Działa znowu zaczęły strzelać do przelatujących samolotów. Ogniem kierował kpr. pchor. rezerwy, nieznany mi z nazwiska ®. Kpt. Dziubiński wraz z całą nocną zmianą marynarzy spał w ziemiance. Obudziłem go i poinformowałem o celu mego przybycia. O nalocie trzech samolotów na „Boforsy” por. mar. Rrzywca nic nie wiedział, ponieważ zeszedł do ziemianki po nocnym dyżurze o godz. 4 rano, a nalot miał miejsce o godz. 6. Ogniem baterii w tym czasie kierował kapral podchorąży. Po ustaniu ognia baterii udałem się na stanowiska dział, gdzie rozpytałem dyżurującego podchorążego i marynarzy z obsługi. Wszyscy oni potwierdzili oświadczenie kpt. Dziubińskiego, a odnośnie do ostrzelania trzech samolotów niemieckich podali, że samoloty te szły nad samą wodą i w porannej mgle nie były widoczne. Spostrzeżono je dopiero nad plażą. Wysokość lotu była tak niska, że warunki bezpieczeństwa własnego oddziału nie pozwalały do nich strzelać.
Mając takie informacje, połączyłem się telefonicznie z dowódcą 2 Morskiego Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej kpt. mar. Wojcieszkiem i prosiłem go o fachowe wyjaśnienie tej sprawy komandorowi Steyerowi. W kwadrans później zatelefonowałem do kmdr Steyera. O wszystkim już wiedział od kpt. mar. Wojcieszka i polecił mi zaniechać aresztowania kpt. Dziubińskiego.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że kpt. Dziubiński był starszym, doświadczonym z pierwszej wojny światowej oficerem artylerii, przy tym bardzo dobrze znanym komandorowi Steyerowi z długoletniej służby w garnizonie helskim i cenionym jako obowiązkowy w służbie — to wyżej opisany fakt świadczy, jak bezwzględnym był dowódca Rejonu Umocnionego Hel, jeśli chodziło o utrzymanie czujności w obliczu nieprzyjaciela i zachowanie dyscypliny bojowej w oddziałach walczących.
Komandor Steyer osobiście przyjeżdżał samochodem „łazikiem” na stanowiska pozycyjne poszczególnych oddziałów. Rozmawiał z dowódcami i żołnierzami, pouczał, wyjaśniał, kontrolował rozmieszczenie placówek i czujek. Wydawał polecenia w związku ze swoją inspekcją i odjeżdżał.
6 Był nim prawdopodobnie podchor. Alfons Wesołowski (porównaj relację Dziubińskiego).
284