Dziwna jest ta tutejsza zima. Ma jakby dwie zupełnie różne twarze. Jedna niska, skrzepła od przyziemnego mrozu, paląca wichrem i siekąca piaskiem - druga wysoka, słoneczna, brylantowa, szeleszcząca tylko jedwabistym powiewem, jak szeleścić umie na wietrze duży, twardo napięty powój. Powiew ten czuje się jedynie w otwartej przestrzeni. W zacisznych zakosach glinianych uliczek, na słonecznych wydmach pod murkami czy w czworobokach mordowych sadów - lęgnie się ciepło leniwe, morzące i nieruchome. A zaraz po drugiej stronie tej samej uliczki czy za tym samym murkiem, tylko od północy, jeży się gruboziarnista sól nocnego szronu. Bo noce bywają tu granatowe, mroźne, wyiskrzone, o szeroko rozwianym zwidzie Mlecznej Drogi i twardo napiętym czworoboku Wielkiego Wozu, który nam wjeżdża w ciszę zamkniętego podwórka swojski, znajomy, ten sam, którym turkotało bezszelestnie nasze własne, dalekie, zrabowane niebo.
Marzniemy na potęgę! Nasza mysia norka aż gwiżdże od przeciągów. Prócz jednej ściany - tej, pod którą stoi prycza - trzy tamte podziurawione są drzwiczkami. Małymi, rzeźbionymi drzwiczkami, z których dwoje, na znak, że się nie liczą, obetkano gazetami i zamazano gliną. Niewiele to jednak pomaga. Wiatr chodzi sobie po kibitce, jak mu się podoba, a ponieważ między ścianą a sufitem świecą szerokie szpary, zwiewa nam w dodatku stale pył i piasek na głowy. Nawet w południe, kiedy na świecie rozgrzane w słońcu powietrze chucha od piasku, u nas panuje przykry, piwniczny chłód.
Marysia z Heleną śpią na pryczy. Jedynym ich okryciem jest kusy kożuszek Heleny i aresztancka kurteczka Marysi. Choć leżą ciasno jedna koło drugiej, marzną w nocy na kość, bo prycza ma szerokie szpary między deskami, których nie ma czym zaścielić. Ja rozłożyłam sobie siennik na ziemi pod ścianą, wzdłuż owych małych, zalepionych drzwiczek na dwór i choć zimno dmie mi prosto w krzyże i nogi, jestem przynajmniej od spodu zabezpieczona, nie tak jak one, na przewiewnej pryczy. Od czego zresztą pomysłowość i bawełna mojego krajana Wasylen-ki? Tu dopiero zrozumiałam, po co taszczyłam ją ze sobą od Nowego Mim. Oto cały worek przywiązuję sobie jak tiumiurę do krzyżów, a potem, aby mi się we śnie nie obsuwał, naciągam na to wszystko resztki moich reform. Nic mnie to nie obchodzi, że one obie giną ze śmiechu na widok wspaniałej odsady, którą rozkwita pod noc moja - żałośnie we dnie deskowata - sylwetka. Nie wiem, jak by się było skończyło to
24 - W domu... 369