dziurawa - od lat bądź jak i bądź czym łatana - parę już tylko płatków dawnego błękitu zdołała na sobie ocalić. Toteż nasz Uzbek ma w kolorycie coś ze starego, obitego z emalii czerepa. Taki biedny, owdowiały, półślepy, ludzki czerep - sam i niczyj - żyjący po to tylko, aby żyć, i mimo kalectwa ciężką fizyczną pracą zmuszony zarabiać na to życie. Kiedy wchodzi do naszej malutkiej kibitki, robi się w niej ciemno - tak jest ogromny.
Dzięki ślepocie jednak zdziecinniał jakoś na bezradnie i rozbrajająco. Nosi wyleniały tirpak i żadnej koszuli. Wiecznie rozchełstana dżouma odsłania szyję ciemną jak pień sandałowego drzewa, po której jeździ w górę i w dół nigdy nieprzełknięty ogryzek adamowego jabłka. Lubiłyśmy bardzo naszego Koguta. Był śmieszny i rozczulający. Miewał też zabawne napady wesołości i wtedy tańczył. Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy go to u nas pierwszy raz napadło.
Raz, kiedy skulone na ziemi grzałyśmy sobie ręce nad ogniem owej trójnogiej misy, zjawiła się nad nami ogromna postać naszego sąsiada. Coś zabełkotał, coś nam tłumaczył, a potem nagle, bez żadnej oczywistej przyczyny - zaczął tańczyć. Przy rwanym rytmie obcej, dzikiej melodii, te jego twarde, kogucie przytupywania, dygoty i zwroty, suche trzaski w takt strzelających palów, rozchełstana dżouma i w tanecznym zapamiętaniu ekstatycznie poddarta, capia broda - wszystko to wirowało nam przed zaskoczonymi oczami strasznie i komicznie równocześnie. Blask podmiatał go od spodu, podczas gdy za nim, po ścianie i suficie pląsał jego olbrzymi, rozmachany cień. Półślepy, samotny cietrzew, wtu-pujący w glinę niedobite porywy samczej buty, zadzierżysty, zdobywczy tok, potrząsający żałośnie kłapciami brudnej waty! A potem, równie nagle jak zaczął, urwał swój tan i jak zawstydzone stare dziecko - uciekł z kibitki. Nie doszłyśmy nigdy, co to było i po co, ale ponieważ potem powtórzyło się jeszcze parę razy, przestałyśmy się dziwić. Jedna Helena umiała go zrozumieć, to znaczy umiała dość prędko własnymi domysłami zapełnić jego niekończące się tyrady, którymi nas raczył, nie dbając wcale, że nie znamy języka. Jedno tylko wyrozumiałyśmy na pewno, i to wszystkie trzy tym razem: oto poczciwe Kogucisko nienawidzi naszego wspólnego gospodarza, drze z nim koty i od świtu kłócić się umie ząb za ząb. Przysiadając i aż tupiąc z oburzenia, pokazywał na migi, jak to ten stary boboj tłucze swoją biedną marżon, małą, kaprawą, strupieszałą babinę, którą widywałyśmy zawsze w głębi obejścia, zapracowaną do upad-
386