głupkowato za skrzydłem bramy, a on, pięknym wschodnim ruchem, przykłada raz po raz dłoń do piersi i czoła... Inna rzecz, że musi być wściekły, że mu się nie udało smyknąć czegoś w zamieszaniu. Jest już i Czarny Kogut, i Mafi-Sroczka, i piękny Sali, i cały tłum innych, ledwie z widzenia znanych nam ludzi. Dziw - jak się to prędko rozniosło po kołchozie! Dołem, w piasku, furka stado dzieci, niecąc pod niskie światło zwały mętnego kurzu. Słońce stoczyło się już między pręty przydrożnych drzew i zachodzi, jak na silny wiatr, ogromne i purpurowe.
A potem kolejne ściskanie wyciągających się do nas wielu par chropawych, zacnych rąk, bezładne słowa pożegnania i bezradne, łzami po-płynięte uśmiechy. Płaczącą Muslimę ściskamy wszystkie trzy, długo i serdecznie. Jej żal nam najwięcej... Takie to ciche, pracowite i bezbronne... Nie mogąc jej pomóc niczym więcej, kreślę szybki krzyżyk na czole tej małej pogańskiej męczenniczki, której komunizm odebrał wszystko. Wszystko: od Boga - po barany!
Jeszcze jedno pożegnalne spojrzenie na cudowną, srebrzystą bramę o rzeźbionych skrzydłach, na wyzierający ponad murek bury, cynamonowy o zachodzie sad, na ślepą szybkę naszej poczciwej kibitki...
No a potem... skrzypnęła arba, wahnęło nas wstecz i wprzód, po czym grzęznącym w piasku stępem ruszamy wolno przed siebie...
Bardzo dziwnie jest człowiekowi, który znów skosztował wolności, jechać taką cudownie otwartą przestrzenią na powrót do więzienia...
Strachu już we mnie ani krzty, tylko zmęczenie i rezygnacja. Gapiąc się w mierzchnący powoli świat, mam wrażenie, że go gromadzę, że go nagarniam w siebie na zapas - na potem - na te niewiadome miesiące czy lata zamknięcia, które mają znowu przyjść ze wszystką znajomą już ich udręką...
Helena z Marysią mówią coś wprawdzie koło mnie, że ta tiurma to jeszcze nie takie całkiem pewne, że gdyby to o tę historię z brygadierem, to dlaczegóż by nas zabierano wszystkie trzy - nie umieją jednak podać ani sobie, ani mnie żadnego wytłumaczenia tego, co się stało. Próbują się nawet ze mnie śmiać, wymyślają mi od strachoputa i panikarza, ja jednak wiem swoje i zazdroszczę im po cichu bezcelowych złudzeń. No trudno. I tak przez te ostatnie trzy miesiące było nam tu przecie cudownie! Normalny wykres naszych losów w Rosji miał z reguły rysunek zębaty - w górę i w dół - jak gorączka przy malarii. Po dobrym okresie musiał przyjść zły. Wiadomo... Cała rzecz w tym, żeby się przygotować,
421