szerszej szpary, śmieje się, skomli... Ma w takich chwilach coś z giętkiej, rozżartej pantery w klatce. Wreszcie zaczyna krzyczeć, wołać dziecko po imieniu. Inne odciągają ją siłą, uciszają, trwożnie oglądając się, czy gła-zok zamknięty. Mańka pada wtedy twarzą na siennik i płacze, aż pomarańczowy jedwab bluzki pęka w szwach na jej szlochających, w kabłąk wygiętych plecach.
Albo taka Ślepa Zośka? Kiedy miała dwanaście lat, brat w bójce wybił jej oko. Potem już tłukł ją, kto chciał. Strasznie lubiła być bita. Robiła wszystko, aby ją brano do karceru i katowano. Dyżurnych potrafiła doprowadzić do białej gorączki. Umyślnie. Nim ją zabrali, walczyła jak lwica. Czerwona, rozżarta, półgoła - kopała, tłukła, waliła ich, aż jęczało. Ale i w niej jęczało też. Często dopiero kaftan bezpieczeństwa dawał jej radę. Odnosili ją po paru dniach w gorączce, nieprzytomną, posiniaczoną, plującą krwią. Raz myślałyśmy, że się jej już nie odratuje. Z ust toczyła pianę, oczy miała w słup, ręce i nogi wykręcone jakimś stężałym skurczem. Ale pierwsze jej przytomne spojrzenie i pierwsze wybełkotane słowa - to były przekleństwa, groźby i wyzwanie rzucone do nowej walki dyżurnym. Nie mogła żyć bez awantur. Musiało się zawsze coś wokół niej dziać. Musiała być ośrodkiem ogólnego zainteresowania. W średnich wiekach byłaby się na pewno włóczyła z bandą wędrownych skoczków i kuglarzy. Jak powietrza do oddychania potrzeba jej było poklasku i publiczności. Dzień cały była zazwyczaj spokojna. Odsypiała przeważnie nocne awantury. I karcer. Pod wieczór dopiero coś ją zaczynało nosić. Przebierała się jak czupiradło, smarowała sadzą z pieca, wyłaziła na stół lub na okno - umyślnie na wprost wizyterki - i śpiewała. Z miską, miednicą lub turbanem z ręcznika na głowie, w staniczku tylko i figach, bosa, krępa, o zwalistej budowie niekształtnego pachołka, tańcząc, wykrzykiwała jakieś szlagiery z drąga, najohydniejsze piosenki, często własnej kompozycji, okraszone w dodatku najbardziej wyuzdanymi gestami i mimiką. Rytm miał nad tym stworzeniem władzę jakąś tajemną, której nie mogło się oprzeć. Słuch miała doskonały, poczucie komizmu znakomite, a improwizowała z łatwością najlepszego konferansjera. Nas nie zaczepiała nigdy. Cała jej furia i twórczość skupiły się na dyżurnych, do których - jako do władzy, chcącej kłaść tamę jej wybuchowej pomysłowości - czuła nienawiść żywiołową, a objawiającą się w sposób, na jaki takie stworzenie stać. Nienawiść do bolszewików, którzy - zdawałoby się - powinni byli zjednać sobie przede wszystkim ta-
54