wagonu drabinka ledwie się jeszcze trzyma szczeblami. Ku tej drabince zresztą rusza w takich chwilach stado płaczących ze strachu dzieci. Reszta musi wdrapywać się po jakimś łańcuchu albo po bocznych sztabach. W dodatku cały brzeg wagonu jest bardzo wątpliwej czystości. Wszystkie prawie dzieci chorują na żołądki i muszą sobie radzić w czasie jazdy, jak mogą i umieją. Zatem wdarcie się do ruszającego pociągu jest nie tylko niebezpieczne, trudne, ale i brudne w dodatku! Umyć zaś ręce w najlepszym razie będzie można dopiero na następnej stacji, to znaczy za godzinę, dwie lub pięć.
Rzadko kiedy stajemy na samych dworcach. Zwykle wywożą nas daleko poza stację. Rzadko też dlatego wiemy, co to za miejscowość, przez którą nas właśnie wiozą. Najczęściej dzieli nas od dworca i bufetu opętany szmat drogi przez tory i popod całe szeregi innych, ludźmi przeładowanych transportów. Coraz częściej mijamy sanitarne pociągi z wojskiem. Przeważnie jednak bieżeńcy ewakuowani z Ukrainy. Transporty ich są o wiele lepiej zadbane od tych, którymi przewożą Polaków. Przede wszystkim dano im do dyspozycji co najmniej 50 procent wagonów osobowych, po wtóre każdy taki eszelon ma swój osobny wagon-chłodnię. Lodownia taka jest chyba trzy razy większa od naszego bydlęcego wagonu, jest biało pomalowana i ma wysoko sklepiony dach. Bieleje w czarnym szeregu wagonów jak bąbel mrówczego jaja wleczony przez mrówki. W przepaścistej głębi takiej chłodni urzęduje biało odziana baba, która rozdziela jadącym żywność. Dostają wędzone ryby, kiszoną kapustę, pomidory i ogórki, mięso i chleb. Tyle widziałam, ale sądząc z rozmiarów owych chłodni, przypuszczam, że były tam jeszcze inne artykuły spożywcze.
Parę razy zdarzyło się, że kiedy wracałam od bufetu z pustą miską popod taki jadalny wagon właśnie, owa baba w białym fartuchu, gruba i dobroduszna, nałożyła mi do niej parę garści surowej kapusty i ogórków. Był to jedyny ludzki odruch ze strony tych mijających nas transportów, a i tego nie wiem, czy baba nie wzięła mnie za kogoś należącego do jej eszelonu. Na ogół bowiem wszyscy sowieccy bieżeńcy odnoszą się do nas z nieukrywaną wcale niechęcią. Nie zdają sobie chyba sprawy, że żadne z nas nie znalazło się na ich ziemiach dobrowolnie. Może to złość o ten kawałek chleba, który im odbieramy, może jeszcze cień tiurm i łagrów wlokących się za nami - dość, że traktują nas jak trędowatych, obchodzą z daleka i z daleka obserwują pełnymi odrazy oczami. I może
291