14
głównie u „chasjędów" (str. 310), wszędzie zresztą widząc objawy racjonalizmu.
Wobec takich dymów kadzidlanych żydzi warszawscy, których umysłu nie dotknął nigdy pług krytyki rzeczowej, musieli popaść w stan upojenia. Wychowani w klimacie duchowym środowiska, które uroczyście jeszcze co roku obchodziło „Urodziny świata" („Jutrzenka" N* 10 z 4.1X.1861), które nie zapomniało o „mlecznych nożach" i pilnie zamykało sklepy w szabas, aby się nie narazić na gwałty motłochu współwyznawców, gdy stawali się ludźmi dojrzałemi, wyzbywali się w Warszawie, jak Młodoturcy w Paryżu, albo Murzyni w Nowym Jorku, różnych lęków magicznych, ale nie przeszli szkoły honoru, prawości, prostpści i poszanowania swego sumienia, bo nikt go w nich nie zbudził. Nie przeżyli wraz z ludami , aryjskiemi epoki rycerstwa średniowiecznego, humanizmu, renesansu, wieku oświecenia, doby romantyzmu; żyli w klimacie duchowym świata, kierującego się zasadą, że „gdy rubel dostanie się do kasy ogniotrwałej, to całkiem jest podobny do tego, którego tam spotkał, i żaden z nich nie powie, jaką drogą tam się dostał". Otóż żydzi warszawscy mogli wybę-bnić medycynę, inżynjerję, prawo, ekonomję polityczną, filo-zofję, liberalizm, socjalizm i co kto chce, ale DUSZY ich nic nie zmieniło, co sami instyktownie czuli, gdyż mając do czynienia z najbardziej oddanym sobie Polakiem, wprost łatali-stycznie czekali momentu, kiedy w nim zbudzi się... antysemita, jak z niepokojem guwernantka wyczekuje chwili, kiedy jej elew, wpadłszy w pasję, zawoła: „A pani coś mi opowiadała o tych bocianach!" Żydzi inteligentni Warszawy mogli, jak niedawno zmarły Stanisław Mendelson, wyjść z Ghetta, zatoczyć wielką elipsę wszystkich kombinacji intelektualno-djalektycznych, w której to elipsie suma promieni wodzących z każdego punktu jej poprowadzonych była zawsze stała, i wrócić — do Ghetta z tą samą duszą talmudysty. Ludzie ci
]
Ul
/
bezwiednie całkiem brali swój antykatolicyzm za liberalizm, a swój antygoizm za supranacjonalizm. Tej złudzie zabawnej ulegał zarówno poprawiający poetów w zakresie czystości polszczyzny żyd—lekarz, który wytykając szlachcie herby, dawał równocześnie obrzezywać swych synów niechlujnym mohelom, choć sam wedle tego, jak go na uniwersytecie wymustrowano, onego szlachcica operował aseptycznie — jak i nieuk-agitator, kaleczący polszczyznę, który podburzał robotnika polskiego przeciw „klerykallyzmowi" i „białej gęszy“ tej „spodllonej buhżuazji pollskiej", ale w Dzień Sądny przekradał się do bóżnicy, a na Talmud patrzył, jak na „Das Kapytal" Karola Marxa, którego naturalnie tak nie czytał, jak nie czytał Talmudu, bo to, co z niego otrzymał, unosiło się niejako w powietrzu, owiewało go w domu, w kole rodzinnym, w gronie przyjaciół, na ulicy, w restauracji z napisem na szybie „koszer" i t. p.
Toteż jako fakt niewątpliwy stwierdzić należy, że dla żydów wszystkich warstw, zamieszkałych na ziemiach naszych i wogóle na wschodzie Europy, Talmud jest dotąd powagą nienaruszalną.
Niech mi wolno będzie przytoczyć kilka charakterystycz-niejszych faktów.
Próba krytyki Talmudu na konferencji w kwestji żydowskiej Związku Młodzieży w dniu 28 maja 1907 roku w sali Muzeum Przemysłu i Rolnictwa w Warszawie wywołała śród zebranych tam żydów wrzawę nieopisaną. Młodzież żydowska, podająca się za postępową, rzuciła się na krytyka z laskami; „byliby go zlinczowali, gdyby nie interwencja reszty zgromadzenia" (N* 22 „Izraelity z 7.VI.1907).
Artykuły moje o Talmudzie wogóle a o Szulchan-Aru-chu w szczególności spowodowały gwałtowne protesty war-