Anfoni Świrbufowicz mał, elektryk na niszczycielu „Wicher”
Z rana dnia 30 sierpnia 1939 roku stanąłem w Gdyni. „Wichra” w porcie ani na redzie nie było. Zmartwiłem się. Wszystko zrobiłem, co było w mojej mocy, a jednak nie zdążyłem.
W porcie na Oksywiu dowiedziałem się od członka załogi holownika „Lech”, który szykował się do wyjścia na morze, że ma dostarczyć wodę na „Wichra”. Wiadomość ta bardzo mnie uradowała. Zwróciłem się do dowódcy holownika „Lech” st. bosm. Mielnika z prośbą, aby mnie zabrał na mój okręt, na co ten z chęcią się zgodził. W ten sposób po niecałych dwóch godzinach zameldowałem się na okręcie i przystąpiłem z zadowoleniem do normalnych zajęć.
Okręt znajdował się w pełnej gotowości bojowej. Służba znajdowała się w bezustannej obserwacji i pogotowiu przeciwlotniczym. Dało się wyraźnie wyczuć psychiczne podniecenie całej załogi. Przed obiadem, który został podany o godz. 12.00, zdążyłem sprawdzić i dokonać konserwacji urządzeń elektrycznych, za które zgodnie z przydziałem byłem osobiście odpowiedzialny. Przy obiedzie, który dnia tego nadzwyczaj smakował, byłem zmuszony opowiadać kolegom, co widziałem w kraju: Po południu dywizjon kontrtorpedowców1 2 w składzie „Błyskawica”, „Grom”, „Burza” i „Wicher” zakotwiczył na redzie portu Gdynia. Imponujący widok zakotwiczonych na redzie sylwetek kontrtorpedowców podtrzymywał na duchu każdego polskiego marynarza.
Dla mnie szczególnie pozostał w pamięci. Po powrocie z Wilna pragnąłem choć na chwilę zobaczyć się z młodszym bratem, który pełnił służbę na ORP „Burza”. Obserwowałem pokład „Burzy”, widziałem brata, ale nie mogłem mu przekazać pozdrowienia od matki i przywiezionych listów od koleżanek i kolegów.
55
Około godz. 14 zauważyłem, że okręty stojące na redzie spuszczają na
Stosowana przed wojną nazwa klasy okrętów, które dzisiaj nazywamy niszczycielami.