założyła głodówkę. Nie wiem, czy znała ten tiuremny sposób wymuszenia czegoś na władzach, ale fakt, że przez jedenaście dni nie wzięła niczego do ust. Nikt jej nie mógł namówić ani na łyk herbaty. Osłabła wreszcie tak, że wstać nie mogła. Albo leżała na twarzy, w przejściu do drzwi, albo siedziała pod stołem, ogromna, koścista, nieruchoma, jak rzeźba, dziwacznie pod tym stołem poskładana, bo miejsca tam było mało, a ona rosła jak juhas. W nocy podpełzała do drzwi. Jak znękane zwierzę obwąchiwała szpary, suwała ręką po zamku - dużą, spracowaną ręką, podobną do wypłukanego z gliny korzenia - skomląc z cicha i poskrobując deski... Czasem znajdowało się ją rano skuloną tak pod drzwiami. Jakaś łączność między nią a światem została przerwana. Nie odzywała się do nikogo, nie odpowiadała na pytania, nie wiła się już u nóg dyżurnym. Wyganiana siłą na progułki, spełzała potulnie ze schodów, trzymając się ściany, doczołgiwała na środek podwórza i waliła się tam na ziemię, twarzą i rękami... I tak leżała, póki jej znów siłą nie zagnali do celi z powrotem. W żadnej rzeźbie, w żadnym dziele sztuki nie widziałam takiej potęgi tragizmu, takiego majestatu bólu, jaki miała w ruchach i wyrazie ta nieszczęśliwa, prosta kobieta spod rumuńskiej granicy. Wywołali jąpew-nego dnia - a raczej wyprowadzili z celi, bo nie wiedziała, że do niej mówią, i powlokła się za dyżurnym jak ślepa. Jeśli ją nawet zwolnili, to wpadła pewnie pod pierwszy tramwaj, z braku sił, nieznajomości miasta i pomylenia...
Bóg jeden wie, co się z nią stało - z nią i z tymi dziećmi zamkniętymi w pustej chacie na połoninie - i jeden Bóg ma sposoby na sprawiedliwe pokaranie tak bezmyślnych zbrodni!
O niektórych, które wywołują z celi, wiemy już naprzód, że idą na wolność. Są to oczywiście wyłącznie pospolite. Wtedy każda z nas stara się do niej dopchać, dać adres rodziny, nauczyć, co ma powiedzieć, o co prosić, kogo zawiadomić. Pamiętam dobrze dwie takie szczęśliwe. Pierwsza to była Krzywa Jóźka, ten goyowski karzeł. Obiecała przyjść pod więzienie w czymś czerwonym, jeśli dobra sytuacja polityczna na święcie. Przyszła istotnie w parę dni później, w białej sukni, z czerwoną kokardą, bukietem czerwonych kwiatów, prowadząc za rękę dziecko z czerwoną krawatką pod brodą! Wtajemniczone o mało nie oszalały z radości! Dziś nie umiem odszukać w wypadkach dziejowych tej dobrze biało-czerwonej sytuacji w jesieni 1940 roku - ale wtedy ta nadzieja, to pokrzepienie, które przecisnęły się do nas szparami zabitego okna, strasz-
72