J ~78 Mapa punktów
Zmienia się zależnie od tego, kto postrzega ciało - czy na zmasakrowane zwłoki żołnierzy w Kongu patrzy Belg, Amerykanin, czy patrzy Afrykanin. Jedni w masakrowaniu ciał, już i tak zabitych od kuli, widzą bestialstwo, a inni zrozumiałą obronę człowieka, który, jak pisze Kapuściński, wie, że „człowiek składa się nie tylko z ciała, ale i z duchów to ciało wypełniających”, że „moc tych duchów jest przepotężna - zostawione przy życiu, mają zdolność odradzania ciała”, dlatego „te duchy trzeba wypuścić ze zmarłego, tak jak się wypuszcza z balonu powietrze: przez nakłucie"1. Są to odmienne porządki budowania mitów wokół ciała, to inaczej doświadczana cielesność. To misternie tkana kulturowo i zarazem knuta politycznie siatka reakcji na koloryt skóry, a właściwie na różne jej odcienie, które nieporadnie lokujemy w jednostajnej czerni, brązie, czerwieni, żółcieniu.
Zapytajmy zatem - mając w pamięci ten natłok doświadczeń cielesności i mitów, które trzymają w ryzach nasze słowa, gesty i zachowania - o rzecz ważną w planie interkulturowych spotkań, w których cielesność jest prymarna. Naprowadza nas na to punkt tekstu Kapuścińskiego - czemu uśmiech białego irlandzkiego lekarza Doyle’a, którego spotyka się w Tanganice, krzepi na duchu? Dlaczego uśmiech jest cielesny?
Ciało Irlandczyka, spotkanego na krańcach możliwego do pomyślenia świata, którego biel dodatkowo uzbrojona jest w biel medyczną, ale nade wszystko w „ludzki" uśmiech - odsłania duchowy świat, który jest bezpieczny i swojski, oddalony od nas. Odczuwamy ulgę, że w cierpieniu ciała, trawionego chorobą, bo takie jest to ciało Kapuścińskiego, który cieleśnie doświadcza Afryki, znalazł się ktoś „swojsko” kompetentny. Ktoś, kto zgodnie z wyznawaną obopólnie europejską sztuką medyczną, ale i sztuką współodczuwania i okazywania uczuć, może nam pomóc. Swojski uśmiech w obcej przestrzeni może krzepić. Obcość bowiem męczy, jest pełnym niepokoju porządkiem. Rodzi radość z obecności bratniej duszy, kogoś, kto tak
jak my odczuwa wielość obcej przestrzeni, ktc zakorzenił, ale i nie uwolnił się od adresu euro go domu, swego systemu etycznego, swego pi śli, wreszcie swego uśmiechu, który w płaszczy wiąże człowieka z człowiekiem. Na owo uwi! antropolodzy23, których krzepi napotkany s\ z którym łączy solidarna więź. To z jednej stron doświadczenie, pierwotne. Z drugiej strony to nej misji, która popycha ludzi w obcą, margin strzeń Trzeciego Świata - nie w celach grom< ale z potrzeby budowania solidarnej przesti i mentalnej. Ta nić europejskich połączeń - zn lekarzy Anglika czy Irlandczyka - z jednej str syjność wielu w Afryce, z drugiej zaś strony
0 niechlubnej programowej europejskiej eksp nej w obcość. 1 len radosny uśmiech, napotka komasuje w sobie bolącą kolonialną ranę. Uśi lesność i pamięć.
Nade wszystko jednak ów uśmiech traci kv racyjne i staje się zwyczajnym uśmiechem czl których wręcz jest lo wyróżnik czlowieczcńsi Henri Bergson i Helmuth Plessner. Dla Bergs związany z ludzką wolą rozpoznawania sytua nej właśnie, ale i logiką wyobraźni, która istn mówi, choć zwraca się przeciw niemu2’. Śmie tywą spoglądania z loży, widzeniem widza. Tc wieka, jak chce Franęois Rabelais2'2 3. Dla Niet
12*
Ibidem, s. 221.
Świadczą o lym ślady pozostawione w pamiętnikacł m.in.: B. M a I i n o ws k i: Dziennik w ścisłym znaczeniu
oprać. G. Kubica. Kraków 2002; C. L e v i - S t r a u s: Przekl.A. Stcinsberg,wstępL. Stomma.posłowieJ. ke. Łódź 1992; N. Barlcy: Niewinny antropolog. Nolc lii. Przckł. E.T. Szyi er. Warszawa 1997.
H. Bergson: Śmiech. Esej o komizmie. Przckł. S. szawa 2000. s. 41.
F. Rabelais: Garganlua i Pantagruel. T. 1. Prz -Boy. Warszawa 1955, s. 1.