80 Śmile M. Cioran
zostało przez człowieka, chorobę, czy niepowetowaną żałobę — liczy się jedynie to, co możemy wewnętrznie zapłodnić, by życie zyskało blask i głębię. Jeśli nie udaje nam się usiać mroku gwiazdami, jak dotrwać do świtu naszego istnienia?
Jedynie wtedy będziemy mogli dowieść, jak blisko jesteśmy ofiary i jak niezłomni jesteśmy w nieszczęściu.
Czy odurzywszy się mrokiem, pragnąc opróżnić ciało z cierpienia i śmierci i wypełnić umysł pustką, włożywszy w to całą naszą siłę i nieumiarkowanie, by nie zostać spalonym na popiół, nie otoczymy się w końcu nimbem, całkowitą i ostateczną aureolą przemiany?
Wyryć na frontonie naszej świątyni wewnętrznej słowa św. Teresy: ,Ąlbo cierpieć, albo umrzeć” nie po to, by pamiętać o tym, co pragniemy zrobić, lecz po to, by wiedzieć, kim jesteśmy. Albo dane jest nam jakieś przeznaczenie, albo nie. Gdyż nie jesteśmy ludźmi, którym przeznaczone jest umrzeć w cieniu drzewa letnim popołudniem! Niech nasze nieskończone drżenia zawładną naszym istnieniem i niech duch będzie jak ogromny piec, niech nasz entuzjazm zapłonie, a nasze ekstazy wibrują, niech wszystko zawrze, a my wybuchnijmy i jak wulkan wyplujmy z siebie ogień. Niech będzie on naszym symbolem, niech to, co niewyrażalne, rozdziera nas w mistycznej ekstazie. Niech znad rozżarzonych węgli naszych cierpień uniesie się zniewalające ciepło, byśmy, tak udręczeni życiem, mniej obawiali się wyrzeczenia. Nie nadszedł czas sądu ostatecznego, kiedy powinniśmy zrozumieć, że życie nie może nam już przynosić pocieszenia w smutku istnienia inaczej, niż przybierając postaci inne od własnych. Czy nie jest to sposobność, by udowodnić, że odwaga wobec życia oznacza coś innego niż odmowa śmierci? Czy nie należałoby przytulić śmierci tak, by walka z ciemnościami uczyniła światła życia jeszcze bardziej jaśniejącymi? I czy nie należałoby doświadczać każdego dnia oporu naszego życia poprzez bezlitosną walkę z siłami śmierci? Czy nie należałoby ocalać dla siebie życia w każdej chwili? Uratowawszy je, nasze poświęcenie będzie naszym pierwszym i ostatecznym wyzwoleniem.
Aby pocieszyć się myślą o naszym własnym powołaniu, nie można pozostawić niczego samemu sobie. Należy przemienić wszystko w środki i podniety, by utwierdzić zaufanie do samego siebie, przeżywać z zapałem wszystko lo, co stara się nas sparaliżować, by uczynić z tego siłę napędową naszego istnienia. Czemu nie spróbować przemienić meandrów muzyki w siłę napędową, czemu nie uczynić z muzycznego doświadczenia koniecznego momentu biegu naszego losu? Oddanie się, czyste zarazem i instynktowne, osłabia zapał życiowy aż do jego unicestwienia. To nie dzięki doświadczeniu muzycznemu jako takiemu uczymy się czynić z naszego przeznaczenia błyskawicę! Kiedy jednak angażujemy naszą energię i zapał w muzykę, kiedy nie dajemy się jej posiąść, ale sami /dobywamy nad nią władzę, kiedy jej wibracje, przenikając wolę nieskończoną koncentracją, stają się pokarmem naszych obsesji życiowych, wówczas świadomość naszego losu wzmacnia się dzięki temu samemu, co ją niegdyś /gubiło! Nauczmy się przelatywać nad rzeczami i łączyć l<\ żyć nimi poprzez transcendencje, a jeśli oddajemy się im, czyńmy to, by je zużyć, a nie by się w nich utopić. Kochać, delektować się i cierpieć, by nasze przeznaczenie mogło się stać przeznaczeniem w oczach innych, a jeśli to