Zarazy wszystkie przez tę Polskę wchodzą Do Słowieńszczyzny naszej prawosławnej
Norwid potrafił połączyć wnikliwe przedstawienie słowianofilskiego punktu widzenia i argumentację wielbicieli rdzenności z ironicznym wobec niej dystansem. To rzadko spotykane wypośrodkowanie tonacji krytycznej wiązało się niewątpliwie z Norwidowską rezerwą wobec wszelkich formuł wyosobnienia ze wspólnoty kultury europejskiej, prowadzącego do idolatrii narodowej bądź plemiennej. Nie był apologetą polskości, częściej — krytykiem wad narodowych. Ale też nie widział powodu, aby chylić głowę przed zarzutami wysnutymi z głów zaczadziałych dymem słowiańskiej chałupy.
Nikły zmysł autoironii, praktycznie zupełna nieznajomość Norwida w społeczeństwie polskim i jego oczyszczającej drwiny, wreszcie posępny nacisk przedłużającej się niewoli spowodowały, że słowiańska formuła kultury jako odkopywania początków, „włażenia w korzenie”, przetrwała dość długo bez radykalnej rewizji krytycznej. Więcej, można mówić o swoistym renesansie romantycznego słowianizowama w okresie Młodej Polski nazywanej przecież nie na darmo neorom autyzmem.
wykuł z 1907 | || Włożą
A jednak wtedy właśnie owa idea radosnego powrotu do szczęśliwych ,jpiduch” doznała potężnego uderzenia krytycznego. Potężnego, bo celnego i wymierzonego świetnym, piórem Karola Irzykowskiego. Jego
w swoje korzenie! 10 iro-
tucznie kwestionował
staie> znane tęsknoty literackie,
bliskie sercu ziewończyków, przebrane na przełomie wieków w młodopolski kostium rzekomej nowości i tajemniczych mistycyzmów. Wolno wszakże wątpić, aby było to zakwestionowanie skuteczne, skoro jeszcze w okresie dwudziestolecia międzywojennego Szczep Rogate Serce pod przewodem Stacha Zwartego (Szu-kalskiego) będzie znowu „lazł” w korzenie Słowiańszczyzny, w archeologii dawności widząc odrodzenie narodowej sztuki, a w apoteozie rdzenno-plemiennej dostojeństwo ideowego powołania twórców. Być może jest Słowiańszczyzna jednym z łych osobliwych tematów, który oscyluje między nauką a świętością, poznaniem a wyznaniem, umiłowaniem a manią. Niebezpiecznie więc orzekać o jego przyszłości i dalszej karierze. Bardziej stosowne będzie mówienie o tym, co jest dziś.
A dziś są to już spory i kłopoty literackie nie mające raczej bezpośredniej styczności ze stylem myślenia o kulturze i sposobami pisania o niej. Nie czując konieczności rozrachunku ze słowiańskim drzewiej i kędyś można te początki obserwować z ciekawością dziecka, które słucha pięknej, choć trochę zagmatwanej bajki, oraz sentymentem człowieka ery przyspieszenia cywilizacyjnego dla leniwego spokoju słowiańskiej rzeki życia. I z czułym zdziwieniem Mirona Białoszewskiego, że „jest takie dawno”.