PA030060

PA030060



BUNT W TREBLINCE

zoologicznego. Zobaczyłem tutaj wystające z okien baraków ukraińskich karabiny. Ostrzeliwały od północnej strony obozu południową stronę lasu. Obok jednego z drzew stał Hans z karabinem w ręku i strzelał w stronę ukraińskich baraków. Grupa więźniów, między innymi wielu Hofjudenów, pobiegła w stronę otwartej bramy ogrodu warzywnego. Po chwili dołączyła do nas grupa z komanda kartoflarzy. Strzelanina się wzmagała. Za nami biegli kolejni więźniowie w kierunku bramy. Od strony garażu dolatywały do naszych uszu dźwięki detonacji. Poprzez drzewa widzieliśmy coraz wyższy płomień ognia — unosił się na wysokości zbiorników z benzyną, które znajdowały się między peronem a barakiem niemieckim. Zbiorniki te zostały podpalone przez dwóch żydowskich mechaników, Czecha i Polaka.

Niedaleko od garażu unosił się słup ognia. W szatańskim jakby tańcu płonęły niemieckie baraki. Wyschnięte gałęzie sosny wplecione w płot płonęły jak wąż, który ciągnie za sobą ognisty ogon. Cała Treblinka stanęła w płomieniach. Z baraków ukraińskich rozlegały się pojedyncze strzały. Nagle obok grupy kartoflarzy zobaczyłem przewrócony wózek dziecięcy. Poznałem, że jest to wózek Alfreda. Rozglądałem się po terenie, szukając jego właściciela. Wreszcie go ujrzałem, w odległości paru metrów od ogrodzenia ogrodu zoologicznego. Podbiegłem do niego. Miał głowę pochyloną na lewo. Sączyła się z niej krew. Hans złapał mnie i pociągnął w stronę bramy. Biegnąc od drzewa do drzewa i ostrzeliwując się, dotarliśmy do sterty porąbanego drewna. Nagle Hans zachwiał się, trafiony kulą w nogę. Po chwili padł pod stertą drzewa.

Podskoczyłem do niego i napotkałem jego wzrok. Nie było w nim strachu, jedynie błaganie. Zbielałymi, drżącymi wargami błagał:

—    „Kacap”, skończ ze mną, w imię tego, w którego nie wierzysz.

Wyciągnąłem rękę w stronę obozu śmierci i powiedziałem:

—    Patrz tam, tam, gdzie są twoje dzieci i żona.

Jego wzrok skierował się w stronę płotu, który dzielił nas od obozu śmierci. Pociągnąłem za cyngiel i strzeliłem mu w głowę. Potem wraz z innymi biegłem w stronę wyjścia do ogrodu warzywnego. Gdy dobiegliśmy do parkanu, naszym oczom ukazał się straszny widok. Pełno rozrzuconych trupów. Wśród zapór czołgowych stali, wyprostowani jak pomniki, zabici więźniowie. Masa ludzka tworząca jakby pomost leżała na drutach kolczastych i zaporach. Z dwóch stron z wież wartowniczych cały czas padały na nas kule z karabinu maszynowego. Przeczekałem chwilę i jak na skrzydłach przeskoczyłem zaporę po trupach kolegów. Nagle poczułem szarpnięcie w nodze i uderzenie jakby kamieniem. Po krótkim czasie zorientowałem się, że mój but wypełnia się krwią Okazało się, że kula trafiła mnie w nogę. Kulejąc, dobiegłem do toru kolejowe-

go. W lesie natknęliśmy się na dziewczynkę z pobliskiej wsi. Patrzyła na nas jak na jakieś potwory nie z tej ziemi. Nagle zacząłem krzyczeć opętańczo:

— Piekło spalone! Piekło spalone!

Przelatujemy tor kolejowy, a potem betonową drogę. Biegnąc, zanurzamy się w bagna. Ziemia tu jest podmokła. Drzewa liściaste dają nam osłonę. Pędzimy zwartą grupą. Jest nas kilkadziesiąt osób. Na naszej drodze ukazuje się wieś — zagradza nam drogę. Rozdzielamy się. Część biegnie na prawo, część na lewo. Jedynie ja, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, co robię, przebiegiem przez wieś i zanurzyłem się w gąszczu liściastego lasu.

Jestem zupełnie sam. Dokucza mi pragnienie. Mam na sobie koszulę i spodnie. Jeden z butów jest wypełniony krwią. Czuję silny ból w nodze. Z ogolonej na zero głowy zdejmuję czapkę.

Ucieczka

Trudno określić, jak długo biegłem, uchodząc z piekła Treblinki. Ile tego dnia przeszedłem kilometrów, skąd czerpałem siły do marszu? Nie umiem tego dokładnie wytłumaczyć. Przypominam sobie jednak, że w jakimś miejscu, jeszcze na początku ucieczld, przekroczyłem tor kolejowy. Że w innym miejscu od razu przebiegłem przez szosę. Że wędrowałem lasami i błądziłem po bag-niskach i mokradłach. Przez cały czas nie rozstawałem się z karabinem, chociaż trudno mi powiedzieć, dlaczego nie rzuciłem go od razu po wydostaniu się z obozu. Na szosie dostrzegłem kilku ludzi. Było widoczne, że są poruszeni odgłosem strzałów dochodzących tutaj całkiem wyraźnie. Krzyknąłem im, że piekło spalone. W ich oczach malowało się przerażenie. Spoglądali na nas jak na pozagrobowe zjawy. Bali się nas zatrzymać. Oddalili się pospiesznie. Biegliśmy dalej, pewni, że esesmani pójdą naszym tropem. Że pogonią za nami sfory psów. Echo strzelaniny rozlegało się po lesie wyraźnie, a ponad drzewami rozsnuwała się na niebie krwista łuna. Biegliśmy grupami po kilku i kilkunastu, aż do najbliższej wioski. Wszyscy mieliśmy na sobie cywilne ubrania. Trzeba jednak być ślepym, aby się nie domyślić, że jesteśmy zbiegami. Gdy zbliżyliśmy się do osady wiejskiej, moi współtowarzysze ruszyli w bok, omijając szerokim łukiem wiejskie chaty. Tylko ja jeden przeszedłem odważnie przez gromadę. Byłem w tym szczęśliwym położeniu, że moje rysy nie zdradzały semickiego pochodzenia. Moje podobieństwo do aryjczyka pomagało mi potem często w życiu. Kiedy wreszcie wydostałem się z lasów, zerwałem wielką gałąź i trzymając ją na ramieniu szedłem przez odsłonięte tereny.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
PA030080 148 BUNT W TREBLINCE — Wolę zostać tutaj zabity niż zasypany żywcem w piwnicy. Potem popros
70684 PA030012 a BUNT W TREBLINCE na sam wierzchołek stosu płonących ciał. Więźniowie zabrali nosze
76741 PA030049 BUNT W TREBLINCE Sięgnął do torby skórzanej po ampułkę i napełnił strzykawkę. Starał
PA030050 8# BUNT W TREBLINCE —    Ci Niemcy kompletnie powariowali. Wyobraźcie sobie,

więcej podobnych podstron