BUNT W TREBLINCE
Sięgnął do torby skórzanej po ampułkę i napełnił strzykawkę. Starał sięją wbić w ciało chorego. Kongórecki zaczął się szarpać z doktorem Rybakiem, który starał się go przytrzymać. I w tej chwili weszła do baraku grupa więźniów na przerwę obiadową. Lekarze wyszli, pozostawiając chorego w spokoju. Na drugi dzień Kongórecki poszedł do pracy. Po paru tygodniach znaleziono go rankiem martwego na barłogu.
Każdego dnia po apelu słuchaliśmy koncertów dyrygowanych przez Golda. Najpierw obliczano szeregi i sprawdzano obecność. Potem dyżurny esesman odczytywał listę więźniów, którzy tego dnia mieli otrzymać za różne wykroczenia przewidziane razy. Po przeprowadzeniu egzekucji następowała część artyv tyczna. Artur Gold i jego kapela grali nam różne znane melodie. Na zakończenie śpiewaliśmy ptzy jego akompaniamencie Góralu, czy ci nie żal. Potem wszyscy piątkami maszerowaliśmy wokół placu.
To maszerowanie miało swój cel. Nie było ono obmyślone jako udręka, lec jako ćwiczenie. Inicjatywa wyszła od naszego komendanta — Rakowskiego. Był on człowiekiem młodym i inteligentnym. O ile się nie mylę, pochodzi z Jędrzejowa. Mówiono o nim, że przed wojną był ziemianinem. Rakowski został wybrany na komendanta obozu w czasie epidemii tyfusu. Poprzedni komendant, Galewski, zachorował. Do tego wyboru przyczyniła się w znaczną mierze jego wspaniała prezencja. Rakowski był wysoki, rozrośnięty i silny. Bi w taki sposób, że Niemcy sądzili, iż jego ciosów żaden więzień nie wytrzyma Tymczasem Rakowski wyraźnie nas oszczędzał. Był ludzki i wyrozumiały. Jasne, że w niektórych sytuacjach nie mógł nam pomagać. W obecności Niemcói musiał maltretować podległych sobie ludzi. Rakowski ciągle marzył o wielkim buncie, rozbiciu obozu, wybiciu niemieckiej załogi i wyprowadzeniu więźnión w zwartych oddziałach partyzanckich do lasu. Dlatego właśnie przyzwyczaj^ nas do długich marszów i przeprowadzał z nami najróżniejsze ćwiczenia mające nas zahartować i zaprawić do trudów partyzanckiego życia. Niestety, ciche marzenia naszego komendanta nie spełniły się. Nie było mu sądzo# brać udział w obozowej rewolcie. Rakowski, jak wielu innych, miał w oboz* licznych wrogów, musiał się wystrzegać konfidentów i szpicli. Jeden z tych szujów doniósł władzom obozowym, że Rakowski przechowuje manierkę wypełnioną złotem. Przeprowadzono natychmiastowe śledztwo i w jego rezultacie Rakowski został rozstrzelany. Był to wielki cios dla wszystkich wtajemniczonych w plany komendanta. Żegnaliśmy go z cichym żalem jak bohater* który nie dbał o siebie. Wiedzieliśmy, że planował i działał, mając na mj®
dobro nas wszystkich. Wierzył cały czas, że uda mu się wyprowadzić nas z tego piekła do lasu i że tam uda nam się połączyć z partyzantami. Nie wiadomo, kto gozadenuncjował. Podejrzewaliśmy o to Kubę i Mońka, kapo Hofjudenów pochodzącego z Warszawy. Niemcy byli zadowoleni, że pozbyli się Rakowskiego.
Na jego miejsce komendantem obozu został mianowany powtórnie Galewski. Wymigał się od śmierci, przetrwał tyfus i powrócił do sił i zdrowia. On również był narażony na bezustanne przykrości ze strony prowokatorów, intrygantów i donosicieli. Jednym z jego najzaciętszych wrogów był Blau, Żyd sprawujący w obozie funkcję kapo. Kieleccy Żydzi, którzy przetrwali Treblinkę, na pewno go sobie przypominają. Była to istna karykatura ludzka. Grubas o twarzy degenerata, z pałąkowatymi nogami. Niemcy wysiedlili go w swoim czasie z Wiednia. Osiedlił się w Kielcach i tam współpracował z gestapo. Typ przypominający nam swoją postacią dzwonnika z Notre Damę. Ten osobnik, nieza-sługujący na nazwę człowieka, miał niewątpliwie wiele osób na swoim sumieniu. Po zlikwidowaniu getta w Kielcach przywieziono go z żoną do Treblinki. Wyjęto go wraz z nią z transportu. Był to jedyny wypadek w historii obozu, że wyciągnięto parę i zatrudniano ich razem przez dłuższy czas.
Blau korzystał z pewnych przywilejów. Mianowano go oberkapo, a potem został szefem kuchni. Otoczył się bandą najgorszych wyrzutków społecznych, donoszących mu, co się dzieje w barakach, o czym mówią i co planują więźniowie. Swym poplecznikom Blau dawał za to podwójne porcje posiłków i najlepsze kąski—czynił to oczywiście ze szkodą dla innych. Jego nienawiść do Galewskiego miała podkład ambicjonalny. Blau chciał zostać komendantem i nie mógł pogodzić się z myślą, że podlega zwierzchnictwu Galewskiego. Odbyło się uroczyste mianowanie nowego komendanta. Wszystkich więźniów zwołano na plac, na którym ustawiono nas jak co dzień do apelu. Po odśpiewaniu hymnu obozowego Galewski wyszedł na środek placu i najpierw w języku niemieckim dziękował esesmanom za zaufanie, jakim go obdarzono, i przyrzeka! posłusznie wykonywać wszystkie rozkazy i zarządzenia, dbać o zachowanie porządku i sprawiedliwie rozstrzygać spory. Gdy Niemcy schodzili z placu, nowy komendant mrugnął porozumiewawczo w naszą stronę i dał rozkaz rozejścia się.
Wieczór zapadał. Migoczące żarówki wiszące nad przejściami pomiędzy pryczami rozpraszały półmrok w baraku. Przygotowywałem wraz z Alfredem nasz barłóg na pryczy. Obok mnie siedział na jeszcze nierozłożonych kocach
UflnA-* D/MinoWTioł Ha noc cn/nta łamana