PA030009

PA030009



H BUNT W TREBLINCE

gę Hanycgo, który był sabrą9. Urodzony w Palestynie, przyjechał z rodzicami do Polski pod koniec lat dwudziestych. Chodził ze mną do jednej klasy. W trakcie rozmowy zauważyłem przy drzwiach baraku kilka kubłów. Pytam, co to jest.

— Tb jest nasza ubikacja. Tylko do małych spraw. W nocy nie wolno nam opuszczać baraku. Staramy się, aby powietrza zbyt nie zanieczyszczać. Chyba że nie ma rady i nie można wytrzymać. Postaraj się to zapamiętać.

Patrzę na barwny barak. Na rozpostarte na ziemi bety. Na świeczki, które się palą na wysokości około czterdziestu centymetrów nad ziemią. Na porzucone na ziemi barwne szmaty noszone przez więźniów. W Treblince się nie pierze. Nic ma potrzeby. Jest zawsze wystarczająco dużo na zmianę. Bierze się ciągle nowe rzeczy z placu.

Maleńka przestrzeń w kącie, oddzielona od reszty baraku barwnymi pluszowymi narzutami, służyła jako pomieszczenie dla komendanta obozu, Galewskiego10. Miał tam łóżko i mały stoliczek. Jego lokum było trochę większe od naszych pomieszczeń. Alfred Bohm był jego ordynansem. Galewski przyjechał również ze swoją rodziną z Częstochowy. Stał się tutaj komendantem zupełnie przypadkowo. Prawdopodobnie dzięki swojej potężnej, imponującej postaci i znajomości niemieckiego. Był to jeden z takich samych przypadków, jak wyciągnięcie nas z transportu.

Powoli gasną świeczki. Moja ostatnia świeczka została zgaszona przez Alfreda. Wyglądało na to, że wszyscy zaczynają spać. Ja zasnąć nie mogłem. Nic mogłem zrozumieć, jak można w takich warunkach spać. Noc panowała jeszcze niepodzielnie, gdy głośny gwizd poderwał mnie z posłania. W baraku zrobiło się gwarno. Więźniowie zrywali się ze swoich barłogów. Ubierali się i szykowali do wyjścia. Każdy połykał spiesznie resztki jedzenia, które pozostały z wczorajszej kolacji. Wyszliśmy na plac spowiły jeszcze mrokiem. Wachmani, którzy pilnowali baraku, pozwolili nam wejść do ubikacji. Latryna znajdowała się za barakiem i była ogrodzona parkanem z drutu kolczastego. Składała się z drewnianych belek tworzących rodzaj drabiny, z której dwóch stron ludzie kucali na chyboczących się belkach, pod którymi znajdował się głęboki dół pełen fekaliów, i spełniali swoje potrzeby w strachu, aby nie wpaść do śmierdzącej przepaści. Na zewnątrz pilnowali nas wachmani. Zaczęło świtać. Stanęliśmy piątkami w szeregu przed barakiem. Inżynier, który byt blokowym,

sprawdzał, czy nikogo z nas nic brakuje. Meldował esesmanowi liczbę ludzi. Esesman liczył nas powtórnie, po czym powtarzał słowo cetele1. którego znaczenia początkowo nie rozumiałem. Widziałem tylko, że blokowy baumcister wtyka mu jakąś kartkę w rękę. Była na niej wypisana liczba więźniów.

Na rozkaz esesmana, otoczeni Ukraińcami z wymierzonymi w nas karabinami. pomaszerowaliśmy piątkami w stronę kuchni. Nasz barak zamieszkiwała grupa około stu pięćdziesięciu osób. W kolejce do otworu kuchennego, gdzie kucharze wydawali kawę i gdzie leżały grube kromki chleba. miałem okazję spotkać mieszkańców innych baraków.

Wśród więźniów spotkałem sporo znajomych z Częstochowy. Po wodnistej kawie, pozbawionej jakiegokolwiek smaku, ustawiliśmy sic znów piątkami wzdłuż bloku.

Z daleka usłyszeliśmy śpiew. Marszowe pieśni rosyjskie. Spoza drutów, zza lasu zbliżał się do nas w zwartym szeregu oddział, składający się z około pięćdziesięciu Ukraińców z karabinami na ramieniu. Komendant obozu i blokowi rozkazali nam wymaszerować w stronę peronu. Ukraińcy otoczyli nas ze wszystkich stron, a esesmani z pejczami w rękach i z rewolwerami u pasa uzupełniali naszą eskortę. Ruszyliśmy na peron. Tutaj znów stanęliśmy wzdłuż parkanu i każdy blokowy znów meldował liczbę swoich więźniów jakiemuś esesmanowi. Poznałem, że jest to ten sam. który mnie spytał na placu transportowym, czy jestem murarzem. Miał on. jak się o tym później dowiedziałem, przezwisko „Kiwc”2. Potem ruszyliśmy w stronę ogromnego placu za barakiem. w którym mieszkałem. Był on zapełniony ogromnymi stosami butów, rozrzuconej odzieży, walizek i plecaków. Rzeczy te tworzyły kolorowe góry sięgające około dziesięciu metrów wysokości. Dookoła tej sterty rozrzucone były tysiące otwartych walizek z zerwanymi zamkami i z nazwiskami ich właścicieli wypisanymi olejną farbą. Zostałem przydzielony vorarbeiterowi3. Żydowi czeskiemu, który został przysłany z transportem z Terezina. On mi pokazał, co mam robić. Powiedział jedno słowo: — Sortuj. Znaczyło to. że z olbrzymiej sterty, którą miałem za sobą, wyciągałem okulary, łyżki, maszynki do golenia, zegarki, papierośnice i inne drobne rzeczy osobistego użytku. Trzeba było każdą rzecz włożyć do innej walizki. Odzież osobistą, obuwie i pościel kładliśmy również oddzielnie na placu na rozłożonych, kolorowych kupach. Każdą rzecz, którą brało się do ręki, trzeba było dokładnie przeszukać. Obmacać każdą

1

Od nicm.: Zenct — kartka.

2

,J Pseudonim ObcrscharfUhrera Kurta Kilttnera.

3

'* Vorurbtiter (nicm.) — przodownik, kierownik.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
PA030060 BUNT W TREBLINCE zoologicznego. Zobaczyłem tutaj wystające z okien baraków ukraińskich kara
70684 PA030012 a BUNT W TREBLINCE na sam wierzchołek stosu płonących ciał. Więźniowie zabrali nosze
76741 PA030049 BUNT W TREBLINCE Sięgnął do torby skórzanej po ampułkę i napełnił strzykawkę. Starał
PA030050 8# BUNT W TREBLINCE —    Ci Niemcy kompletnie powariowali. Wyobraźcie sobie,
PA030008 M BUNT W TREBLINCE W baraku Alfred wskazał mi kolorowe bety. Powiedział mi, że ten, do któr
PA030025 « BUNT W TREBLINCE mężczyzna w meloniku, z laską, którą stuka! z niecierpliwością o posadzk

więcej podobnych podstron