śmierć? I głos wewnętrzny odpowiadał: tak, napraw-j dę. Dlaczego takie .męczarnie? I głos odpowiadał: tak,J sobie, bez powodu. Dalej poza tym nic nie istniało.
Od samego początku choroby, od chwili kiedy Iwan J IiLicz pojechał d’o doktora, życie jego podzieliło się na J dwa przeciwstawne nastroje następujące po sobie: to była rozpacz i oczekiwanie niezrozumiałej i okrutnej | śmierci albo nadzieja i pełne zainteresowania śledzenie działania własnego ciała. Przed oczami miał albo nerkę czy kiszkę, która nie chciała chwilowo spełniać swoich obowiązków, albo niepojętą przeraźliwą śmierć, od której nic go nie mogło wybawić.
Te dwa nastroje od samego początku choroby na-stępowały po sobie. Ale w miarę j.ak się choroba posuwała, tym wątpli/wiej i fantastyczniej przedstawiała się kwestia nerki, a tym realniej sprawa zbliżającej się śmierci.
Wystarczyło mu przypomnieć sobie, czym był trzy miesiące,temu i czym jest teraz; przypomnieć, jak równonai^rhie schodził w dół, aby zatracała się wszelka możliwość nadziei.
W ostatnich czasach tej samotności, w jakiej się znajdował, leżąc twarzą zwróconą ku oparciu kanapy, tej samotności w ludnym mieście i wśród licznych znajomych i rodziny —■ samotności, która nigdzie nie mogła być zupełniejsza, ani na dnie morza, ani w ziemi — w ostatnich czasach tej strasznej samotności-Iwąn Ilicz żył tylko wyobraźnią w przyszłości. Jeden za drugim zjawiały się przed nim obrazy .przeszłości. Zaczyniało się zawsze od spraw najbliższych w czasie, a dochodziło do najdalszych, do dzieciństwa, -i tam się zatrzymywało. Jeżeli przypomniał sobie kompot z suszonych śliwek, który mu dzisiaj podano, przypomi-; n-ał sobie zaraz ndegotowane, pomarszczone suszone śliwki francuskie w dzieciństwie, ich osobliwy smak,
-obfite wydzielanie śliny, kiedy dochodziło się już do fe.pestki, i razem z tym wspomnieniem smaku wypływał szereg wspomnień tamtych czasów: niania, brat, 'zabawki. „Nie trzeba o tym... to za bardzo bolesne” — mówił do' siebie i znowu przenosił się w czasy dzisiej-l sze. Guzik na oparciu kanapy i fałdy safianu. Safian jest drogi i nietrwały, była z tego powodu kłótnia. Inny był siafdan i inna kłótnia, kiedyśmy rozdarli ojcowski portfel i ukarano nas, a mama po cichu przyniosła nam ciastek. I znowu zatrzymywał się na dzie-• ciństwie, i znowu Iwanowi Biczowi robiło się smutno, i starał się rozpędzić te myśli i myśleć o czym in-f.nym,
’ I znowu razem z tyim ciągiem wspomnień przebiegał w jego duszy inny ciąg pamięci o tym, j,ak rosła "i wzmagała się jego choroiba. Tak samo, im dalej wstecz, tym więcej było żyda. Więcej było dóbr ego w życiu, więcej było również samego życia. Jeden i drugi ciąg zlewał się w całość. „Jak moje męki stają się coraz gorsze, tak i samo życie stawało się coraz gorsze” —' myślał. Jeden, jasny punkcik tam daleko, na początku życia, a potem wciąż ciemniej i ciemniej, wciąż prędzej i prędzej. „Odwrotnie proporcjonalnie do kwadratu odległości od śmierci” — pomyślał Iwan Iliciz,. I ten obraiz kamienia, spadającego w dół z. coraz większą szybkością, ząpadł mu głęboko w duszę. Życie — szereg zwiększających się cierpień — spada coraz prędzej i prędzej ku końcowemu, najstraszliwszemu cierpieniu. „Ja spadam...” Wstrząsał się, poruszał, chciał się sprzeciwiać; ale już wiedział, że się sprzeciwiać nie da, i znowu zmęczonymi od patrzenia, a nie mogącymi nie' patrzeć na to, co było przed nim, oczami, spoglądał na oparcie kanapy i czekał, czekał na ten straszliwy upadek, uderzenie i unicestwienie. „Nie można się sprzeciwiać — mówił do siebie. — Ale żeby
415